Z pisarzem Martínem Caparrósem o przeszłości i jej wpływie na teraźniejszość, trudnej relacji z miastem, które zna się dobrze, choć dopiero zobaczyło po raz pierwszy, i jego najnowszej, wydanej właśnie w Polsce książce Dziadkowie rozmawia Magdalena Czubaszek.
Magdalena Czubaszek: Jaką relację z Warszawą może mieć człowiek, który wie, że uciekł z niej jego dziadek, a prababka została w niej zamordowana?
Martín Caparrós: Długo zastanawiałem się, czy w ogóle powinienem tu przyjeżdżać. Polskę zobaczyłem po raz pierwszy siedem lat temu. Miałem już wówczas pięćdziesiąt kilka lat. Dużo podróżowałem, odwiedziłem setki krajów, ale nigdy nie trafiłem do Warszawy. Powodem tego mogła być moja niejednoznaczna relacja z miastem, w którym żyli moi przodkowie. Dziadek, który musiał stąd wyjechać, i jego matka, którą zamordowano najprawdopodobniej w warszawskim getcie. Czułem, że przez historię mojej rodziny to miasto jest mi bliskie, lecz nie rozumiałem ani słowa po polsku.
Pana przodkowie byli polskimi Żydami. Ich egzystencja przypadła na lata, w których wzbierała fala antysemityzmu.
Nie miałem nigdy poczucia, że jestem osobiście związany z Holocaustem. Tak naprawdę przez 40 lat mojego życia czytałem historie na ten temat; były one dla mnie interesujące, ale nigdy się z nimi nie identyfikowałem.