Karaimi. Ci, o których nikt nie słyszał Karaimi. Ci, o których nikt nie słyszał
i
Interaktywna mapa zatytułowana „Karaimi w dawnej Warszawie” jest dostępna na stronie https://mapy.karaimi.eu
Wiedza i niewiedza

Karaimi. Ci, o których nikt nie słyszał

Agnieszka Rostkowska
Czyta się 17 minut

Mówią o sobie, że przez spisy powszechne przelatują jak przez sito z dużymi dziurami. Najmniejsza z polskich mniejszości etnicznych jest niepoliczalna. I zupełnie Polakom nieznana.

Książka pachniała świeżym drukiem, właśnie przyjechała z drukarni. Anna Sulimowicz z ekscytacją, ostrożnie przewróciła okładkę z ilustracją tureckiego dywanu, by przeczytać pierwszą stronę:

„Orhan Pamuk
Dom Ciszy
Przełożyła Anna Akbike Sulimowicz”.

Wstrzymała oddech. Akbike, znaczy dosłownie Biała Królowa. Tak nazywał ją ojciec i jego znajomi, gdy była małą dziewczynką. Ale w dorosłym życiu nigdy nie używała tego imienia.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Natychmiast zadzwoniła do wydawnictwa.

– Powiedzieli, że imię skopiowali z umowy, którą podpisaliśmy – wspomina Anna ponad 10 lat później. – Rzeczywiście, umowy muszą być spójne z dokumentem tożsamości, a w akcie urodzenia, dowodzie i paszporcie oficjalnie figuruję jako Anna Akbiké Sulimowicz.

Anna jest turkolożką, tłumaczką języka tureckiego i wykładowczynią na Wydziale Orientalistycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Ale nasza rozmowa nie będzie dotyczyć Turcji, lecz innego obszaru jej specjalizacji, zarówno akademickiej, jak i prywatnej. Anna rozgląda się po gabinecie szukając swojego pierwszego tłumaczenia Pamuka, które niespodziewanie poinformowało czytelników o jej karaimskich korzeniach. Gabinet jej mieszkania w Warszawie od góry do dołu wypełniają książki. Część z nich jest po ojcu, Józefie Sulimowiczu.

– Był bibliofilem, kolekcjonerem książek, rękopisów i wszystkiego, co dotyczy Karaimów – wyjaśnia Anna, odnosząc się do najmniejszej z czterech uznawanych przez Polskę mniejszości etnicznych (obok Romów, Tatarów i Łemków).

Terminem Karaim określa się nie tylko grupę etniczną, ale też doktrynę religijną. Nazwa pochodzi od hebrajskiego i arabskiego rdzenia oznaczającego „czytać”, „recytować” (Pismo Święte). Podstawę wiary stanowi Stary Testament, a naczelnym obowiązkiem wiernych jest, jak to sformułował w VIII w. uznawany przez karaimską tradycję za założyciela Anan ben Dawid z Basry, czytanie i studiowanie Pisma. W ten sposób Karaimi stali się rzadkim przykładem społeczności, w której nie było analfabetów.

Anna Sulimowicz. Źródło: archiwum prywatne Anny Sulimowicz
Anna Sulimowicz. Źródło: archiwum prywatne Anny Sulimowicz

Anna jest Karaimką ze strony ojca. To on nadał jej imię Akbike, by uhonorować w ten sposób matkę Seraji Szapszała, przywódcy karaimskiego z okresu międzywojennego. Ale nawet jej pierwsze imię, Anna, jest nośnikiem karaimskiej tradycji.

– To po siostrze ojca, która nosiła to imię po swojej babce, a babka z kolei po swojej babce. Karaimi dziedziczą imiona po zmarłych przodkach i krewnych – tłumaczy Anna. Formalnie jest pół-Karaimką, choć sama podkreśla, że jej karaimska połowa musi być tą większą, bo Karaimką czuła się zawsze. – Według tradycji Karaimem jest się z obojga rodziców. Mój ojciec był jednym z pierwszych w rodzinie, który ożenił się nie z Karaimką, ale z Polką.

Karaimi wiązali się tylko w obrębie swojej społeczności, za sprawą presji ze strony jej samej, a także prawa, które aż do 1939 r. nie przewidywało instytucji małżeństwa cywilnego.

– Gdy po II wojnie światowej wprowadzono śluby cywilne, pojawiły się małżeństwa mieszane, a Karaimi przestali być wspólnotą wyłącznie religijną – zaznacza Anna.

Historie zmieniające bieg życia

Ze swojego dzieciństwa Anna szczególnie dobrze pamięta jedną scenę. Stoi przed ojcem, trzymając w rękach pudełko pełne różnych przedmiotów. „Bicak” – mówi ojciec, a ona wyjmuje nóż i wykłada go na stół.

– To ojciec nauczył mnie karaimskiego. Rodzina twierdzi, że mówiłam płynnie – wspomina. – Ale kiedy poszłam do szkoły, spędzałam już mniej czasu z ojcem, a gdy miałam dziewięć lat, ojciec zmarł. Zaczęłam zapominać języka, bo mama po karaimsku nie mówiła.

Kilka lat później po karaimsku Anna potrafiła powiedzieć już tylko kilka wierszyków. Języka zaczęła się uczyć ponownie na studiach turkologicznych w Warszawie.

– Karaimi, mówiący w języku należącym do grupy języków tureckich, zawsze budzili zainteresowanie turkologów. A później, kiedy i Karaimi zainteresowali się sami sobą, turkologia stała się ich narodową dziedziną – mówi Anna.

Jej ojciec, Józef Sulimowicz, również studiował turkologię. W październiku 1939 r. miał bronić pracy magisterskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Nie zdążył. Wojna i wszystko, co za sobą przyniosła, sprawiły, że magistrem turkologii udało mu się zostać dopiero 30 lat później.

Słuchacze Seminarium Turkologicznego prof. Ananiasza Zajączkowskiego. Pierwszy z prawej Józef Sulimowicz. Zdjęcie wykonane 10 czerwca 1937 r. Źródło: archiwum rodziny Sulimowiczów.
Słuchacze Seminarium Turkologicznego prof. Ananiasza Zajączkowskiego. Pierwszy z prawej Józef Sulimowicz. Zdjęcie wykonane 10 czerwca 1937 r. Źródło: archiwum rodziny Sulimowiczów.

Nie było pewne, czy Anna będzie kontynuować tradycję studiów turkologicznych. W dzieciństwie pasjonowała się starożytnym Egiptem. Wszystko za sprawą lektury Złotego Faraona Karla Brucknera. Porywająca opowieść o odkryciu grobowca Tutanchamona sprawiła, że jako 12-latka zapragnęła zostać egiptologiem.

Później w jej życiu pojawiły się jednak jeszcze bardziej fascynujące historie.

Po śmierci ojca, jej stryj zaczął zapraszać ją do siebie, do Świnoujścia, na wakacje. To stryj, świadomie czy nie, rozbudził w niej ciekawość jej własnych korzeni.

– Nasze rozmowy były w zasadzie jego monologami – wspomina Anna. – Godzinami opowiadał o Haliczu, mieście będącym niegdyś jednym z głównych skupisk Karaimów, dziś znajdującym się na terenie Ukrainy. To sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się nad historią naszej rodziny. Zainteresowałam się genealogią, bo w karaimskiej społeczności do wszystkich starszych wiekiem osób mówi się „ciociu, wujku”, a ja chciałam wiedzieć, kto jest moim prawdziwym krewnym – opowiada. – Zaczęłam szukać informacji o halickich Karaimach, z których wywodzili się ojciec i stryj. Zebrałam imiona ponad 750 osób żyjących od końca XVII w. do współczesności. Potem się okazało, że dzięki temu mogę określić, kiedy żyli kopiści tekstów w języku karaimskim, co pozwalało datować rękopisy, i w ten sposób śledzić, jak z upływem czasu zmieniał się język.

Karaimki z Halicza: siostry Hala (z lewej) i Zofia (z prawej) Mordkowicz z kuzynką, Domicelą Leonowicz (pośrodku), ok. 1900 r. Źródło: archiwum rodziny Sulimowiczów.
Karaimki z Halicza: siostry Hala (z lewej) i Zofia (z prawej) Mordkowicz z kuzynką, Domicelą Leonowicz (pośrodku), ok. 1900 r. Źródło: archiwum rodziny Sulimowiczów.

Kiedy stryj Anny owdowiał, zaczęła odwiedzać go regularnie. Opiekowała się nim niemal w każdy weekend. Pojechała również do jego ukochanego Halicza.

– Kiedy wróciłam, stryj zasypał mnie pytaniami: „Czy tam, w rogu ogrodu, ta wielka brzoza jeszcze stoi?”. Niestety, już jej nie było. Usiłowałam wytłumaczyć mu, że Halicz, który on pamiętał, nie istnieje. Przede wszystkim nie ma tam jego dawnych mieszkańców.

Oczy w kolorach polskiej flagi

Losy Karaimów są nierozerwalnie związane z historią Polski – naznaczone nagłymi wydarzeniami oraz zmianami państwowych granic, które dzieliły karaimską społeczność i nieraz zmuszały ją do relokacji.

Karaimi osiedlili się na Rusi i Litwie jeszcze w średniowieczu – jako handlarze, kupcy i rzemieślnicy. W czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów zamieszkiwali w kilku miastach i miasteczkach na terenie Rusi Czerwonej, Wołynia i Litwy, najliczniej w Haliczu, Łucku i Trokach. Trudno oszacować liczebność tych społeczności, gdyż na części obszarów – zwłaszcza na Rusi i na Wołyniu – Karaimi byli opodatkowani wspólnie z Żydami, a państwowi urzędnicy, niezależnie od obszaru, z Żydami mylili ich notorycznie.

Rozbiory, w wyniku których pod koniec XVIII w. terytorium Rzeczypospolitej zostało podzielone pomiędzy Rosję, Prusy i Austrię, podzieliły również i Karaimów. Halicz znalazł się w granicach Austrii, pozostałe skupiska stały się częścią Rosji.

Odzyskanie przez Polskę niepodległości w 1918 r. przyniosło kolejne zmiany.

W wyniku rewolucji październikowej Karaimi stracili znaczną część swojego duchowego i materialnego dziedzictwa. Niedługo później stanęli przed kolejnym zagrożeniem, tym razem ze strony III Rzeszy. Nie było jasne, czy Karaimi zostaną objęci ustawami norymberskimi, uchwalonymi przez Reichstag w 1935 r. Niemieckie ekspedycje antropologiczne mierzyły proporcje czaszek i długość nosów Karaimów, by określić, czy są Żydami. Ostatecznie zostali uznani za ludność nieżydowską. To ocaliło ich od Holocaustu.

Za sprawą zmiany granic po II wojnie światowej większość karaimskich społeczności znalazła się poza terytorium Polski. I chociaż polsko-radziecka umowa o repatriacji umożliwiała im przesiedlenie, w praktyce nie dla wszystkich było to możliwe. O ile Karaimi z Łucka i Halicza nie mieli z tym trudności, o tyle władze Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej uznawały, że są oni historycznie związani z Litwą i nie widziały powodów, by pozwolić im wyjechać.

Obecnie największa z karaimskich społeczności na terenie Polski żyje w Warszawie. Liczy około 40 osób – prawdopodobnie, bo dokładna liczebność Karaimów pozostaje zagadką.

Narodowy Spis Powszechny z 2002 r. – pierwszy, w którym pojawiło się pytanie o narodowość – wykazał, że w całej Polsce jest 45 Karaimów.

– Niedorzeczne – komentuje Anna i z irytacją wspomina wizytę rachmistrza w swoim domu. Czekając niecierpliwie na pytanie o narodowość, ku swojemu zdumieniu odkryła, że rachmistrz wcale nie zamierza ją o to pytać. – Po kilku standardowych pytaniach podziękował i stwierdził, że to koniec. Przypomniałam mu, że miało być także pytanie o narodowość. On na to: „Przecież pani jest Polką”. Odpowiedziałam: „Skąd pan to wie? Czy mam oczy w kolorach polskiej flagi, czy jakieś inne oznaki polskości?” – relacjonuje Anna. Spis pozwalał na podanie tylko jednej narodowości, zadeklarowała się więc jako Karaimka.

Kolejny w 2011 r. pozwalał podać więcej niż jedną narodowość. Oficjalna liczba Karaimów w Polsce wzrosła do 314.

– Niedorzeczne! – znów kwituje Anna. – Pierwszy spis jest niedoszacowany, drugi jest znacznie przeszacowany. Podejrzewamy, że sporo osób podało narodowość karaimską jako poboczną, bo albo z nami sympatyzowali, albo były to osoby, które miały karaimskich przodków, albo po prostu pragnęły poczuć nieco egzotyki w swoim życiu.

Ilu jest więc w Polsce Karaimów?

– Biorąc pod uwagę, z iloma osobami jest kontakt oraz czy w jakikolwiek sposób uczestniczą one w życiu społeczności, szacujemy, że Polsce jest to mniej niż 100 osób, na Litwie ponad 200 – mówi Anna.

Przeprowadzany obecnie Narodowy Spis Powszechny Ludności i Mieszkań, który potrwa do końca września, nie pomoże w doprecyzowaniu tych szacunków.

– Nie wiadomo, jakie stosować kryteria. Żyjemy w czasach CSI, wierząc, że testy genetyczne rozwieją wszelkie wątpliwości. A przecież tożsamość nie ma nic wspólnego z genami. To jest kwestia mentalna, intelektualna oraz, a może przede wszystkim, emocjonalna.

Mapa przywracająca nieistniejącą Warszawę

Adam Dubiński, prezes Fundacji Karaimskie Dziedzictwo, zgadza się z tym poglądem. Karaim z obojga rodziców podkreśla, że dzisiaj ani więzi krwi, ani religia nie są już głównymi wyznacznikami tożsamości.

– Być Karaimem, oznacza czuć związek z tradycją przodków, w pełni spektrum! – mówi z przekonaniem.

O członkach społeczności, którzy dawno już odeszli, opowiada, jakby ich znał, jakby byli jego przyjaciółmi. Wie, gdzie mieszkali, czym się zajmowali, jak wyglądała rutyna ich dni, o czym marzyli i jakie mieli sekrety. I zaznacza to wszystko na mapie.

– Ta mapa to jakby moje dziecko. Moje oczko w głowie – mówi z takim uczuciem, że żałuję, że nie widzę, ani jego twarzy, ani domu, który w przeszłości pełen był karaimskich gości. Zapraszał ich ojciec Adama, Aleksander Dubiński, cieszący się renomą jednego z najwybitniejszych turkologów. Niestety, rozmawiamy w czasie pandemii koronawirusa, więc mogę sobie jedynie wyobrazić, jak Adam zatapia się w fotelu, z którego snuje swoją opowieść. Słucham jej przez telefon. Jednak nawet w normalnych okolicznościach nasz spacer odbyłby się w przestrzeni wirtualnej.

Z Adamem wędrujemy po interaktywnej mapie, zatytułowanej Karaimi w dawnej Warszawie. To plan centrum stolicy z 1915 r. nałożony na współczesną mapę Google. Można pomiędzy nimi płynnie przechodzić, przesuwając suwak umieszczony w prawym górnym rogu strony. Jeden ruch ręką i wieżowce, hotele oraz restauracje ustępują miejsca gęstej industrialnej zabudowie. Na każdej z map, pinezka przy pinezce, wskazują miejsca, gdzie żyli i pracowali Karaimi. Klikam w jedną z nich, zaznaczoną przy ul. Nowy Świat 15: JÓZEF KAPŁANOWSKI – FOTOGRAF, KUPIEC, FABRYKANT – anonsuje wyskakujące okienko. Pod nagłówkiem krótka historia:

„Józef Kapłanowski (1828–1894) pochodził z Trok, gdzie w latach 60. XIX w. otworzył pierwszy zakład fotograficzny w tej miejscowości. Zakład działał krótko i już w początkach lat 70. Kapłanowski trafił do Warszawy, gdzie mieszkał z rodziną do końcówki lat 90. XIX w.: do roku 1885 przy Senatorskiej 6, następnie po tragicznej, opisywanej przez warszawską prasę, śmierci córki – przy Senatorskiej 10, a w końcu przy Wierzbowej 5. Jego firma ODESSA handlowała wyrobami tabacznymi, a także zajmowała się produkcją gilz papierosowych”.

Jak to możliwe, że Adam odtworzył fakty z taką dokładnością?

– W drugiej połowie XIX w. 50% przemysłu tytoniowego całego Imperium Rosyjskiego znajdowało się w rękach Karaimów. A żeby handlować tytoniem, trzeba było ogłaszać się w gazetach – wyjaśnia Adam. W poszukiwaniu wzmianek o karaimskiej społeczności od ponad 10 lat wertuje historyczną prasę. – Potrafiłem od rana do nocy przesiadywać w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego i na mikrofilmach przeglądać takie gazety jak XIX-wieczny „Kurjer Warszawski”. Bywało, że po 10 dniach takiej pracy znajdowałam jedynie dwa ogłoszenia, które dotyczyły karaimskich kupców tytoniowych – opowiada.

Anna Sulimowicz i Adam Dubiński podczas Wieczoru Karaimskiego w Akademii Pedagogiki Specjalnej w maju 2019 r. Źródło: archiwum prywatne Adama Dubińskiego
Anna Sulimowicz i Adam Dubiński podczas Wieczoru Karaimskiego w Akademii Pedagogiki Specjalnej w maju 2019 r. Źródło: archiwum prywatne Adama Dubińskiego

Dzisiaj jest łatwiej, bo zasoby czasopism zostały zdigitalizowane i Adam może kontynuować pracę bez wychodzenia z domu, wpisując w wyszukiwarkę na swoim komputerze konkretne hasła. Wciąż jednak jest to wymagające zadanie.

– Wstukując słowo „Karaim” lub „Karaimi”, niewiele pani znajdzie. Ale już pod hasłem „Kapłanowski” pojawi się około 150 ogłoszeń dotyczących jego sklepów, fabryki, produkowanych i sprzedawanych produktów. Jeszcze pięć lat temu o Kapłanowskim nawet nie słyszałem, a teraz, na podstawie tych ogłoszeń mogę opowiedzieć historię jego życia.

Adam często wspomaga się „Warszawską Gazetą Policyjną”. Publikowana w XIX w. w dwóch językach – pół szpalty po rosyjsku, pół szpalty po polsku – informowała o tak mrocznych sprawach, jak wypadki, morderstwa i inne przestępstwa. Szukając informacji o Kapłanowskim, Adam znalazł tam wzmiankę o jego córce, która popełniła samobójstwo, wyskakując przez okno.

– Zacząłem drążyć. W innym źródle, „Gazecie Porannej”, odkryłem cały artykuł na ten temat. Mam zamiar sięgnąć do archiwów policyjnych i dokładniej zbadać tę sprawę. – Adam nie chce ujawnić więcej szczegółów, zanim nie zakończy swojego śledztwa.

Większość miejsc zaznaczonych na mapie w rzeczywistości już nie istnieje. Jedynym namacalnym śladem po karaimskiej społeczności w odbudowanej po wojnie Warszawie, a nawet szerzej, w Polsce w jej obecnych granicach, jest niewielki karaimski cmentarz na warszawskiej Woli. On również został po wojnie odbudowany i odrestaurowany. – Cmentarz powstał w 1890 r., Kapłanowski był jednym z jego fundatorów – wyjaśnia Adam.

Kienesy, czyli domu modlitwy Karaimów, w Polsce nie ma ani jednej. Po II wojnie światowej wszystkie pozostały poza wschodnią granicą.

– Razem z żoną odwiedziliśmy każde z miejsc zaznaczonych na mapie, sprawdziliśmy wszystkie adresy. Większość to obecnie nowoczesne budynki. Będziemy starali się umieścić na nich tablice pamiątkowe. Natomiast już teraz, w ramach jednego z grantów otrzymanych przez Fundację Karaimskie Dziedzictwo, przeszkoliliśmy około 40 przewodników varsavianistów. Mamy nadzieję, że opowiadając turystom o historii stolicy, wspomną o Karaimach i w ten sposób pomogą szerzyć świadomość o naszej społeczności.

Wymiary tożsamości

Ostatnie dekady umożliwiły Karaimom zacieśnianie więzi, osłabionych wcześniej podziałami przez granice państw. Wraz z odzyskaniem przez Litwę niepodległości w 1990 r. zniknęły największe przeszkody w ruchu transgranicznym, a rozszerzenie Unii Europejskiej 14 lat później przyniosło kolejne ułatwienia. Polska i Litwa weszły do strefy Schengen, zniesiono kontrole i wizy.

– Wstąpienie do Unii było dla nas błogosławieństwem. Nagle nie ma granicy, kto tylko chce może wsiąść w samochód czy autobus i pojechać na Litwę, na weekend do Trok – podkreśla Anna.

Europa bez granic nadała tożsamości Karaimów nowego wymiaru. Anna cytuje jednego z przedstawicieli młodszego pokolenia, Michała Kobeckiego, który na łamach karaimskiego kwartalnika „Awazymyz” („Nasz głos”) przyznał, że „czuje się w 50% Karaimem, w 50% Polakiem i w 100% obywatelem Europy”.

– W tym rzecz! – W głosie Anny słychać entuzjazm, który po chwili jednak słabnie. – Niestety, mam wrażenie, że obecnie obserwujemy daleki odwrót od tego europejskiego wymiaru… – dodaje ciszej.

Dziadkowie Anny, Leon i Helena Sulimowiczowie z synami, Józefem i Markiem w czasie pobytu na ewakuacji w Grazu, 1915 r. Źródło: archiwum rodziny Sulimowiczów.
Dziadkowie Anny, Leon i Helena Sulimowiczowie z synami, Józefem i Markiem w czasie pobytu na ewakuacji w Grazu, 1915 r. Źródło: archiwum rodziny Sulimowiczów.

Szerząca się po świecie fala nacjonalizmów nie ominęła i Polski. Jak obecna atmosfera polityczna wpływa na Karaimów?

– Większość społeczeństwa nie ma pojęcia, że w Polsce żyje taka mniejszość. Wiedzą o nas jedynie ci, którzy interesują się tzw. polskim Orientem. A i oni dowiadują się zazwyczaj przez przypadek, najczęściej szukając informacji o Tatarach.

Tatarzy mieszkali na terenie Rzeczypospolitej Obojga Narodów od XIV w. Z czasem, w zamian za służbę wojskową, otrzymywali przywileje i dobra ziemskie.

– Tatarzy są opisani nawet w Trylogii Henryka Sienkiewicza – podkreśla Anna. – Kto nie pamięta Daniela Olbrychskiego w roli Azji Tuhajbejowicza z Pana Wołodyjowskiego? Tymczasem jedyna chyba wzmianka o Karaimach w polskim filmie fabularnym pada w Oku proroka z 1982 r. w reżyserii Pawła Komorowskiego. Jeden z bohaterów mówi tam coś w rodzaju: „Daj ten list Karaimom, zawiozą go na Krym”. To wszystko!

Tatarzy mają też tę przewagę, że żyją w jednym regionie.

– Mają namacalne miejsce, gdzie Polacy mogą pojechać i poznać ich osobiście – zaznacza Anna. Rzeczywiście, region Podlasia od kilku lat cieszy się rosnącą popularnością.

Karaimi nie mają nadziei na podobny obrót wydarzeń. W rzeczywistości jest o nich coraz ciszej. Dosłownie.

W 2018 r. Anna Sulimowicz i Adam Dubiński pojechali do Trok, by przeprowadzić badania nad językiem karaimskim.

– Rozmawialiśmy z ludźmi, którzy byli świadkami świata i językowej rzeczywistości, które już nie istnieją – wspomina Anna. Z 21 odpytanych osób tylko osiem było „native-speakerami”, którzy wciąż mówili płynnie. Cztery z już nie żyją. – Zmarła m.in. nasza najstarsza interlokutorka, miała 97 lat.

Sytuacja w Polsce jest jeszcze bardziej krytyczna niż na Litwie.

– Już tylko jedną osobę możemy uznać za native speakera języka karaimskiego – przyznaje Anna ze smutkiem. Publikowana przez UNESCO Czerwona Księga Języków Zagrożonych język karaimski klasyfikuje jako „krytycznie zagrożony”.

Nagrywanie, zachowywanie dźwięków, wypowiedzi i głosów, które powoli odchodzą w niebyt, było bardzo emocjonalnym doświadczeniem. Anna nie jest optymistką, szanse na ocalenie języka karaimskiego uznaje za nikłe. Wkrótce jego brzmienie będziemy znać jedynie z dźwiękowych zapisów.

Czytaj również:

Za późno, proszę pana Za późno, proszę pana
i
Meczet w Kruszynianach, zdjęcie: Leszek Kozlowski/Flickr (CC BY 2.0)
Przemyślenia

Za późno, proszę pana

Rozmowa z Bartoszem Pankiem
Stasia Budzisz

Czy bycie Tatarem wyklucza bycie Polakiem? Albo kto jest nim bardziej: Tatar, który polskie korzenie może udowodnić szesnaście pokoleń wstecz, czy Polak, który nie zawsze zna swoją historię? O polskich Tatarach z Bartoszem Pankiem, autorem reportażu U nas każdy jest prorokiem. O Tatarach w Polsce rozmawia Stasia Budzisz.

Stasia Budzisz: „Za późno, proszę pana, za późno” – te słowa otwierają twoją książkę o polskich Tatarach. Masz poczucie, że się spóźniłeś?

Czytaj dalej