Te kuligi, te szlichtady… Te kuligi, te szlichtady…
i
„Kmicic z Oleńką na kuligu”, Juliusz Kossak, 1885 r.; źródło: Wikipedia Commons
Wiedza i niewiedza

Te kuligi, te szlichtady…

Bogna Wernichowska
Czyta się 7 minut

Bez tej zabawy przodkowie nasi wprost nie wyobrażali sobie karnawału i zimy, a bywały owe pory roku — jeśli wierzyć pamiętnikarzom — równie srogie, jak obecnie.

Trudno byłoby znaleźć wspomnienia sprzed dwustu, stu czy kilkudziesięciu lat, gdzie brakłoby opisu najmilszej z zimowych zabaw — kuligu.

Pięknie opisuje staropolskie kuligi w swej encyklopedii niezrównany znawca dawnych obyczajów, Zygmunt Gloger, rozważając, skąd też się wzięła nazwa „kulig”. Jedni sądzili, że pochodzi od wyrazu kul, kulig znaczącego snop czegoś, a w danym, razie: kompanię zebranych na zabawę sąsiadów. Inni wywodzą od czeskiego wyrazu koleg, czyli krążek, a inni znowu twierdzą, że początek nazwie dała kula, czyli krzywula, tj. laska zakrzywiona, jaką obsyłano niegdyś od domu do domu, zwołując wiece powiatowe, a może w danym wypadku jako hasło do kuligu. Nie wchodząc jednak dalej w owe etymologiczne rozważania, skąd wzięła się ta nazwa, Gloger podsumowuje swe wywody, że była to zabawa zapewne tak dawna, jak dawno zasiały się gęściej dwory i dworki szlacheckie na równinach Wielko- i Małopolski. I była chyba specyfiką naszego obyczaju, gdyż darmo by szukać opisów podobnych imprez w opowieściach o zwyczajach innych narodów.

Kulig nad kuligi

Bez wątpienia tak nazwać by można barwnie opisany przez sekretarza królowej Marysieńki, Ludwika Clermonta, kulig, który wyruszył w mroźne popołudnie 20 stycznia 1695 z Warszawy do Wilanowa. Sam zachwycony, a i zobligowany kronikarskim obowiązkiem pan Clermont, tak oto pisał o tejże szlichtadzie: Najprzód jechało 24 Tatarów konno ze służby królewicza Jakuba. Za nimi 10 sań czworokonnych, zaprzężonych w szydło, wiozło muzykę na każdych saniach inną. Na jednych więc jechali Żydzi z cymbałami, to znowu janczarowie, na drugich Ukraińcy z teorbanami, trębacze, fajfry i inni, zebrani z różnych dworów magnackich, z których wówczas każdy utrzymywał nadworną kapelę. Za tą tak różnorodną orkiestrą jechało na ćwierć mili długim korowodem 107 sań zaproszonych gości. Ekwipaże te, kryte perskimi kobiercami, lamparcimi i sobolowymi futrami, zaprzężone były w cugi, strojne w pióra, czuby, kokardy i kutasy. Na każdych saniach jechało po kilka osób obojga płci, a około sań młodzież dworska konno (…) Na końcu były sanki w kształcie pegaza z ośmiu młodzieńcami, którzy rozrzucali wiersze ułożone już dawniej przez Ustrzyckiego i Chromińskiego. Zamykał tę paradę oddział drabantów.

Wszyscy goście zajechali najprzód do dworu Sapiehy, potem do księżnej Radziwiłłowej, następnie do wojewody Potockiego, do młodego księcia Lubomirskiego, do pana kasztelana lubelskiego i do Ujazdowa. Gdzie tylko przybyli, zaraz, staropolskim zwyczajem, gospodarz oddawał im klucz od piwnicy, a gospodyni — od spiżarni, gdzie każdemu z gości wolno było raczyć się przygotowanymi przysmakami według woli. Wszędzie brzmiała huczna kapela, tańczono chwilkę i ruszano dalej. Ostatni zajazd był w Wilanowie, gdzie oboje królestwo Ichmość byli równie po staropolsku gościnni. Częstowano nie tylko gości, ale i służbę ich do późnej nocy, wśród której cały orszak przy świetle ośmiuset pochodni powrócił do miasta.

Kuligiem od domu do domu…

Szlachta urządzała kuligi bez porównania skromniejsze, ale i one dawały okazję do powszechnej beztroskiej zabawy. Kuligi, jakie opisują Łukasz Gołębiowski czy Jędrzej Kitowicz, były udziałem większości mieszkańców, nawet bardzo skromnych nieraz dworków, a młodzież cieszyła się na nie gorąco już od początku karnawału. Corocznie bowiem w zapusty, gdy sanna dopisała, a młódź męska nie była na wojnie, w każdej prawie okolicy urządzano kulig. Młodzież układała plan kuligu, a do narad tych należały skrycie i dziewczęta i młodsze mężatki rade zabawie. Rozpisywano kolej, skąd kulig ma się zacząć, jakim szlakiem do dworów i dworków zajeżdżać, i zebrawszy wszystkich — gdzie hulankę zakończyć. Wszystko to tak układano, aby zrobić niespodziankę poważnym ojcom i matronom bez wywoływania przygotowań kuchennych, bo wiedziano dobrze, że w każdym domu znajdzie się zawsze bigos, kiełbasa, barszcz i piwo. Starano się zaś bacznie, aby uboższemu szlachcicowi nie ubliżyć przez pominięcie jego domu, hałasem nie podrażnić cudzej żałoby, jednym słowem nie narazić się nigdzie, a podobać wszędzie.

 

ilustracja: Daniel Mróz, archiwum nr 2174/1987 r.
ilustracja: Daniel Mróz, archiwum nr 2174/1987 r.

 

U przywódcy swego zbierała się młodzież, wysadzając się na kształtny zaprzęg, dziarskie konie i zgrabne saneczki. Z muzyką ruszano zwykle w dom, gdzie dużo było dziewcząt, a z mrokiem przy świetle kagańców, brzęku dzwonków i muzyki, tętencie koni, okrzykach i śpiewie przejeżdżano przez wioski, wszyscy wybiegali, by przypatrzyć się kuligowi. Skoro wjeżdżano na dziedziniec, kapela dobywała tonów najhuczniejszych, a woźnice trzaskali z bata. Gospodarz spieszył na ganek witać gości, jejmość nakazywała oświetlać izby i nakrywać do stołu. Zaraz rozpoczynały się tańce przeplatane przyśpiewkami i toastami.

Ponoć, jeśli wierzyć opisującemu szlacheckie kuligi z końca XVIII wieku Łukaszowi Gołębiowskiemu, nikt nie bywał obrażony, nikt upośledzony, godzono wtedy niejeden zatarg sąsiedzki, a wyobrazić sobie teraz nie można tej nieporównanej serdeczności i braterskiego wylania jakie podzielali wszyscy.

Kuligi patriotyczne

Z kart XIX-wiecznych pamiętników pisanych przez ludzi, których młodość upłynęła w czasie zaborów, wyziera opis niejednego kuligu, będącego jednocześnie podkreśleniem patriotycznych i narodowych tradycji. Ciekawe, że były to raczej kuligi miejskie, urządzane przez przebywających zimą w mieście ziemian, lecz również inteligencję i co bogatsze mieszczaństwo. Kronikarka krakowskiego obyczaju towarzyskiego w połowie XIX stulecia, Maria Estreicherówna, twierdzi, że sanna taka była przez długie lata niemal legendarna w Krakowie, a kuligi stanowiły w ogóle wtedy ulubioną formę zabawy. Nawiązując do znanego w czasach Kitowicza przebierania się podczas kuligu, ponad stroje Cyganek, Włochów i Żydów, pierrotów czy kolombin przedkładano narodowe kostiumy. Jeden z takich kuligów, który dokładnie opisany przez Czas wszedł do annałów karnawałowych wolnego miasta, wyruszył 14 lutego 1858 z Pałacu pod Baranami do dworu książąt Sanguszków. Wszyscy uczestnicy przebrali się w autentyczne stroje krakowskie, rozdzielając między siebie role młodej pary i gości krakowskiego wesela. Helena Sanguszkówna olśniewała urodą w roli panny młodej, niewiele ustępowały jej druhny — Gorayska i Sołtykówna, hrabina Adamowa Potocka spod Baranów przyjęła na się postać starościny weselnej, dzieląc ten zaszczyt (co wszystkich zdumiało) z Austriaczką, żoną prezydenta krajowego, niezwykle urodziwą panią Clam-Martinitz. Znany z krasomówstwa, Walery Wielogłowski, odziany w surdut organisty, wypowiedział świetną orację, a organiściną była pani Aleksandra z Deskurów-Florkiewiczowa uchodząca za najdowcipniejszą damę w krakowskim towarzystwie. Bawiono się świetnie do białego rana, mówiąc wyłącznie po polsku — co wielce chwalił felietonista Czasu, nie przeczuwając wszakże, że owa beztroska zabawa ściągnie na głowy uczestników niezadowolenie zarówno władz, jak i co bardziej surowo nastrojonych kół emigracyjnych. Centralistyczne dzienniki austriackie potępiały udział prezydenta Clam-Martinitza z żoną w zabawie Polaków odzianych w narodowe stroje, a emigracyjni dziennikarze mieli za złe Polakom ustępliwość i bratanie się z zaborcą przy okazji towarzyskich spotkań.

Niemniej pomysł kuligów w narodowych strojach znalazł liczny oddźwięk we wszystkich trzech zaborach i wkrótce potem ze Lwowa donoszono o kuligu krakowsko-rusińskim — z udziałem bardziej znanych rodzin miasta, a z wielkiego Księstwa Poznańskiego — o kuligu wielkopolskim.

Kuligi patriotyczne

W pamięci dziejopisów i pamiętnikarzy zachowały się też wspomnienia kuligowych zabaw o tragicznym wręcz finale. Zarówno Gołębiowski, jak i Kitowicz wspominają o smutnym losie dwóch kuligowych korowodów — jednego na Podlasiu, drugiego na Białostocczyźnie — zaatakowanych przez wilki. Tylko nieliczni uczestnicy zabawy zdołali się uratować, gdy drapieżniki zajęte końmi i pasażerami pierwszych sań pozwoliły im zawrócić w popłochu do najbliższej wioski.

Szerokim echem w ówczesnej Polsce odbił się napad na dwór starosty Komorowskiego, teścia młodego Szczęsnego Potockiego. Pod pozorem kuligowego zajazdu, napastnicy w maskach zapustnych uprowadzili córkę domu, Gertrudę (a żonę Potockiego) i wrzucili na sanie, gdzie nieszczęsna, przywalona futrami, wyzionęła ducha. Ponoć inspiratorami napaści była rodzina Potockich wielce niezadowolona z potajemnego małżeństwa jedynaka, która chciała wymusić na Gertrudzie zgodę na rozwód. To tragiczne wydarzenie weszło na karty wielu utworów literackich, od poematu Malczewskiego Maria poczynając, a na powieści Kraszewskiego Starościna bełska kończąc.

Te inne kuligi…

Mylne byłoby przypuszczenie, że owe uroki zimowej zabawy dostępne były tylko dla wybranych i najmajętniejszych. Dziennikarze sprzed lat 100 podają na łamach ówczesnej prasy wzmianki o nie tak paradnych, lecz pewnie równie wesołych i beztroskich kuligach urządzanych przez inne środowiska. Ruszył więc pewnej zimowej soboty 1883 roku kulig uczennic renomowanej pensji żeńskiej panny Jadwigi Sikorskiej. Dojechawszy do znajdującego się niedaleko Bielan dworku mecenasa Żarnowskiego, stryja jednej z uczennic, 50 panien znalazło dobrze wygrzany ciąg pokoi i stoły zastawione karnawałowymi przysmakami. Przy muzyce panienki spędziły dwie godziny na zabawach w rodzaju talar tu, talar tam czy kamień, roślina czy zwierzę — rodzaj zgadywanki popularnej w tamtym stuleciu wśród młodzieży szkolnej, a uchodzącej za wielce pouczającą.

Urządzali swe kuligi akademicy, członkowie towarzystwa wioślarskiego i cyklistów, zażywali przyjemności sanny kupcy i rzemieślnicy. Niektórzy etnografowie twierdzą nawet, że istniejący w różnych krainach Polski zwyczaj przybierania sań i koni podczas bardziej uroczystych wyjazdów chłopów był właśnie naśladownictwem owych pierwotnie szlacheckich kuligów.

Mróz i głęboki śnieg nie odstraszał od przejażdżki, a długie wieczory sprzyjały sąsiedzkim odwiedzinom i zabawom, spośród których jako najmilsze i najweselsze wspominano właśnie te, poprzedzone rozdzwonioną janczarami sań kuligową jazdą.


Tekst pochodzi z numeru 2174/1987 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Czytaj również:

O mięsopuście, czyli ludowym karnawale, o kuligach, combrze i zabawkach żakowskich O mięsopuście, czyli ludowym karnawale, o kuligach, combrze i zabawkach żakowskich
i
"Taniec weselny", 1566 r., Pieter Bruegel Starszy; źródło: Detroit Institute of Arts
Wiedza i niewiedza

O mięsopuście, czyli ludowym karnawale, o kuligach, combrze i zabawkach żakowskich

Jan Bujak

Okres od świąt Bożego Narodzenia do wielkiego postu, to — u całej Europie od stuleci — czas zabaw, uczt, pochodów i hulanek. Jego ukoronowaniem był karnawał, zwany w Polsce również mięsopustem, zapustem lub ostatkami. Dodać tu należy, że karnawał znaczy dokładnie to samo co mięsopust. Etymologia tego słowa jest włosko-łacińska (carne vale, carnem levare w dosłownym tłumaczeniu znaczy „poniechać mięsa”). Określa się nim tydzień po „tłustym czwartku”. Nie ulega wątpliwości, że tradycja tych zimowych zabaw wywodzi się ze starożytności, z rzymskich bachanaliów i saturnaliów, z greckich antestheriów oraz innych uroczystości związanych z kończącą się zimą i spodziewanym nadejściem wiosny, a więc odradzania się przyrody do nowego życia.

W Polsce bawili się wszyscy. Ilość i rozmaitość zabaw karnawałowych była ogromna. Szczególnie bogate pod względem treści i formy były zabawy ludowe, przeważnie pełniące niegdyś również funkcje obrzędowe. Wiele z tych zabaw-obrzędów kryje w sobie tajemnice nie całkiem jeszcze rozszyfrowane, a ich geneza sięga naszej najodleglejszej przeszłości.

Czytaj dalej