Najpopularniejszy irański bloger Hosejn Derachszan, który wprowadzał Internet do Iranu, odsiedział za to sześć lat więzienia. W rozmowie z Ludwiką Włodek mówi o wierze, hipokryzji irańskich elit i życiu w muzułmańskim reżimie oraz poza nim.
Ludwika Włodek: Co czułeś, kiedy zostałeś aresztowany?
Hosejn Derachszan: To nie było zaskoczenie. Od dawna wiedziałem, że jak tylko wrócę do Iranu, będę aresztowany. Ale byłem na to gotowy. Miałem dwa wyjścia: wrócić, odsiedzieć swoje, a potem normalnie mieszkać i pracować w Iranie albo wieczną emigrację, bez prawa powrotu. Wybór był dla mnie oczywisty.
Nie spodziewałem się jednak aż tak ostrego potraktowania. Dostałem 6 lat. Chyba przecenili moje znaczenie, a przede wszystkim moje intencje.
Pomyśleli, że wróciłeś do Iranu, żeby obalić republikę islamską?
Albo przynajmniej, że chciałem jakoś wpłynąć na wynik wyborów. Przyjechałem osiem miesięcy przed wyborami prezydenckimi zaplanowanymi na czerwiec 2009 r. Dwa tygodnie po przyjeździe, w listopadzie 2008 r., zgarnęli mnie z domu rodziców. Powiedzieli im: potrzebujemy go na kilka tygodni. No, a wróciłem po dwóch latach, na pierwszą, krótką przepustkę.
Trafiłeś do mającego złą sławę więzienia Ewin. Jak Cię tam traktowali?
Na początku siedziałem w izolatce. Nie miałem nawet dostępu do książek, nie mówiąc już o Internecie czy telewizji. Przez pierwszy miesiąc było łatwiej, miałem non stop przesłuchania.