Z Samantą Schweblin, argentyńską pisarką, autorką powieści Distancia de rescate i Kentuki rozmawiała Aleksandra Lipczak
Aleksandra Lipczak: W Polsce ukazała się właśnie twoja powieść Kentuki. Ale mówisz o sobie, że jesteś raczej autorką opowiadań, która czasami pisze powieści.
Samanta Schweblin: To prawda, moje pisanie zaczęło się od opowiadań. Kiedy mam pomysł na tekst, instynktownie zmierzam najpierw zawsze w kierunku formy opowiadania. Można powiedzieć, że to mój zwykły tryb działania i myślenia.
Nie wszystkie pomysły znoszą jednak dobrze zwięzłość i rygor, którego wymaga ta formuła i to właśnie wtedy pojawiają się powieści. Po każdej z nich wracam jednak do opowiadań. Teraz, po wydaniu Kentuki, też pracuję nad ich nowym tomem.
Kentuki też miało być opowiadaniem?
Tym razem od początku miałam świadomość, że będzie to coś dłuższego. W przypadku mojej poprzedniej powieści, Distancia de rescate (z hiszp. „Bezpieczna odległość”, jej tłumaczenie też ukaże się wkrótce po polsku – przyp. aut.), wszystko zaczęło się od opowiadania, które stopniowo robiło się coraz dłuższe. „Kentuki” były na samym początku szkicem, w którym troje bohaterów opowiada historię swojej relacji z kentuki…
…czyli elektronicznym pluszakiem sterowanym przez Internet przez innego, anonimowego użytkownika z innego kraju.
Pisząc opowiadanie, musiałabym się skoncentrować na jednej z tych historii, a tym razem interesowało mnie to, co globalne. Chciałam stworzyć chór głosów, opowiadających o doświadczeniu, które łączy wszystkich ze wszystkimi. O bardzo różnych od siebie ludziach i kulturach, które pod wpływem technologii zaczynają kroczyć po podobnych do siebie ścieżkach.
Tego wszystkiego nie dało się opowiedzieć jednym głosem, w jednym opowiadaniu. Potrzebowałam wielości i wielokulturowości.
Jak w ogóle wpadłaś na to, żeby napisać o skrzyżowaniu maskotki ze smartfonem?
Pomysł zaświtał mi w metrze w Buenos Aires, kiedy jechałam zjeść obiad z moim tatą. Zastanawiałam się nad popularnością dronów, które przeżywały wtedy prawdziwy boom i nagle naszła mnie pewna myśl. Jak to możliwe, że istnieje coś tak skomplikowanego jak dron, a nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, żeby stworzyć coś tak prostego i oczywistego jak sterowane przez Internet domowe zwierzę czy maskotka?
Nie była to idea literacka, po prostu wydało mi się to dość dziwne. Kiedy opowiedziałam o tym tacie, bardzo się ucieszył i stwierdził, że muszę jak najszybciej opatentować swój „wynalazek” i że zarobię na tym mnóstwo pieniędzy.
Powiedziałam, że nie mam zamiaru, więc tylko westchnął głęboko i odparł rozczarowany: „W takim razie będziesz musiała napisać powieść”.
Szczerze mówiąc,