Dla analfabetów: A ja żem jej Dla analfabetów: A ja żem jej
Przemyślenia

Dla analfabetów: A ja żem jej

Czyta się 5 minut

Właśnie: POWIEDZIAŁA. Ta książka, choć jest książką, od początku była gadką i tylko czekała, żeby ją powiedzieć. Takie lubimy najbardziej – niepapierowe. Katarzyna Nosowska, o czym może wiecie, jest artystką słowa, ale śpiewanego, wydobywanego, jest artystką głosu. To nie musi znaczyć, że gorzej pisze, niż mówi, raczej, że jej teksty dobrze leżą w gębie, że również w pisaniu ważniejszy od klawiatury jest dla niej aparat mowy. Książka się zresztą wzięła z gadania na Insta, potem spisanego, a potem przeczytanego.

Wieczory, gdy nie ma teatru, a są takie wieczory, spędzam z audiobookami – nie z Fejsem, nie z YouTube’em, nie z telewizorem. Niski poziom stymulacji i bardzo polecam, można się wyciszyć, ale dźwiękiem, cisza nie jest dobra do wyciszania się.

Katarzyna Nosowska? Taka pani z Instagrama. Wbiła do szołbizu za czasów prehistorycznych, preinternetowych, gdy się jeszcze wbijało tak zwaną twórczością, gdy się było znanym z tak zwanych dokonań. Nie jest starsem, nie jest celebsem, jest prościej: artystką, chociaż również głosem banku. W czasie wolnym – gwiazda internetów, gdzie udziela antyporad, dzieli się antylifestyle’em. Anty-Chodakowska, anty-Lewandowska, anty-Marie Kondo. Dzięki niej zrozumiesz, jak nie sprzątnąć, jak nie schudnąć, jak nie czuć się komfortowo w każdej sytuacji.

Śledziłem jej karierę może nie „zanim to było modne”, bo za mojej świadomości to od zawsze było modne, tylko po prostu jeszcze w czasach, gdy śledzenie nie było followowaniem. Trzeba było iść do kiosku albo sobie nagrać program z telewizji. Jestem wiernym fanem Katarzyny Nosowskiej, która jest moją wierną idolką. Jestem JEJ fanem, nie zawsze twórczości. Raz widziałem ją na żywo, w Café Młynek na Kazimierzu, i co? Wryło mnie, pierwszy raz mnie powaliło, na co język angielski ma zbitkę star-struck. Bo u nas w Krakowie gwiazdy nie są „na porządku”.

Nosowska od dawna wyrażała wolę zostania pisarką. Bardzo dużo czyta i chyba łyknęła wszystko, i jest w potrzebie nowego kontentu. Wiara bierze się ze słuchania, pisanie z czytania, i tak jakoś poszło. To taka porada dla „chcących pisarzy”, to znaczy ludzi chcących zostać pisarzami: najpierw zostańcie czytelnikami.

Książka A ja żem jej powiedziała…, Instagram analogowy, jest poradnikiem nie tylko dla beki. Są w nim prawdziwe historie, mądre historie, trudne historie i tylko część z nich jest śmiesznymi historiami. Katarzyna Nosowska pochodzi z tak dawna, że czasem zrobi, czego dzisiaj się nie robi: powie coś na serio. Urodziła się po wojnie, ale w czasie zimnej wojny!

Pisze i mówi stylem niebanalnym, czasem moim zdaniem zbytnio wymuskanym, ale kto bogatemu zabroni? I może spokojnie przestać być tylko poetką, tylko piosenkarką, może trzaskać książki. Książka jest non-fiction i mówi, jak jest, ale o życiu i śmierci powiedziała chyba wszystko, teraz można zacząć zmyślać. Autorka ma zdolność opisu przyrody i opisu uczuć, umie zażartować, ale na razie sama jest swoją postacią i jeszcze nie wiemy, czy umie pisać o innych, innymi głosami, chcielibyśmy wiedzieć, niech napisze powieść, serio, albo choć zbiór opowiadań. Może, tak jak J.K. Rowling, wydać to pod pseudonimem, żeby nie było.

A ja żem jej powiedziała… to trochę Wyznania Świętego Augustyna, trochę poradnik znaleziony w koszu (Święty Augustyn to również w sumie poradnik), trochę ściana z Insta. To znaczy książka jest na tyle nowoczesna i nienowoczesna, by wyszło na zero – by była uniwersalna. Narratorka przemawia zachrypniętym, przepalonym, rockowym głosem Katarzyny Nosowskiej.

Są audiobooki dobre do spania (Obłomow Gonczarowa, czyta Michał Breitenwald), dobre do jechania (Imię róży, czyta Krzysztof Gosztyła), do sprzątania (Barbara Radziwiłłówna Witkowskiego), do gotowania (Fynf und cfancyś Witkowskiego, chyba że mama siedzi z tobą w kuchni, to wtedy Chłopi Reymonta, czyta Ksawery Jasieński), do Warszawy (Wymazane Witkowskiego). Ten jest jeszcze inny: do myślenia. Leżysz albo siedzisz i nie robisz nic innego – no, w sensie słuchasz jeszcze audiobooka i myślisz. O sprawach zasadniczych, więc nie polecam tego codziennie, trzeba dawkować, żeby ci się zwój nie spalił.

Ulubione fragmenty: o NRD, o intuicji, o Fejsie (przeciwko Fejsowi), o paleniu: „Akcja z umieszczaniem strasznych zdjęć na paczkach jest poniżej pasa. Doszło do tego, że palący cieszy się, gdy wylosuje paczkę z młodzieńcem w kostnicy lub uwędzonym bobasem, bo nie wyglądają tak obrzydliwie jak zgniła stopa czy rak języka”, o zazdrości, o alkoholu, o seksie po alkoholu.

Nie jest to ciągła i zwarta narracja, lecz kolekcja opowiadań, które – całe szczęście – wracają do mody (por. Weronika Murek, Mikrotyki Sołtysa itd.). Wracają trochę dlatego, że są bliższe postów, czyli tego, co obecnie się czyta, kiedy czyta się cokolwiek.

Czy zaczyna się późna faza w twórczości Nosowskiej? Tego nigdy nie wiadomo, ale na pewno przeszła ostatnio przez jakiś „próg światła”, na jasną stronę ze strony ciemnej, deprechowej, najntisowej, a to zawsze wygląda jakoś tak dorośle, jakoś tak dojrzale. Depra jest nadal punktem odniesienia, ale negatywnym. Bo tym razem chodzi o to, jak deprechę zwalczyć.

Kurt Cobain, gdyby przeżył najntisy, zostałby Nosowską: z wrażliwego nosiciela swetrów z północnego zachodu kraju przerodziłby się w autoironicznego, seksownego zgreda i nagrałby autoaudiobooka o tym, jak pomógł Courtney wydostać się z rowu.
 

Czytaj również:

Dla analfabetów: Michaśka Dla analfabetów: Michaśka
Opowieści

Dla analfabetów: Michaśka

Maciej Stroiński

Kiedyś mnie zastanowiło, co robią ludzie, którzy nie czytają. Czytają Fejsa. Jeśli nawet tego nie, no to Instagrama. Ale załóżmy, że masz dysleksję. Znam takich aktorów i oni tekstu uczą się ze słuchu. Suflerka im czyta lub mają nagrane.

Nie jestem analfabetą ani dyslektykiem, ale są sytuacje, kiedy nie przeczytam, tylko chcę, by mi czytano. Nie „kiedy prowadzę”, bowiem nie mam samochodu, ale mam łóżko i gdy idę spać wieczorem, włączam sobie audiobooka z opcją „wyłącz po rozdziale”. Najczęściej Lalkę pióra Prusa, głosu Zapasiewicza, zawsze zasypiam przy „sklep galanteryjny pod firmą J. Mincel i S. Wokulski nie tylko nie upadł, ale nawet robił dobre interesa”.

Czytaj dalej