Dwie twarze
Przemyślenia

Dwie twarze

Jakub Popielecki
Czyta się 4 minuty

„We’re so fucked/Hardwired to self-destruct” – śpiewa James Hetfield w piosence Metalliki, która wyrasta na muzyczny lejtmotyw Twarzy. To w jej rytm pędzi swoim „maluchem” po lokalnej szosie Jacek (Mateusz Kościukiewicz), długowłosy metalowiec gibający się za kierownicą niczym wariat. Czy to błędne koło prowincjonalnej obwodnicy? Czy to heavymetalowy chocholi taniec? Na pierwszy rzut oka Malczewski i Wyspiański są tu równie nie na miejscu, co mały fiat w zdaniu o pędzącym autostradą samochodzie. A jednak Małgorzata Szumowska też próbuje wyegzorcyzmować narodowe demony, zdiagnozować kompleks polski, postawić nam przed nosem krzywe zwierciadło – celowo wydobywając absurdy skali. I wychodzi na to, że Metallica, chcąc nie chcąc, śpiewa o nas. „Zafiksowani na autodestrukcję”? A to Polacy właśnie.

Podobnych metafor jest tu zresztą więcej. Już otwierająca Twarz groteskowa sekwencja wyprzedaży w supermarkecie urastać ma do rangi alegorii – galopującego kapitalizmu czy po prostu narodowego owczego pędu, mniejsza o to. Ważne, że momentalnie rozpoznajemy obrazy pędzącego sklepowymi alejkami tłumu znane z internetowych filmików dokumentujących małą apokalipsę w jakiejś Biedronce czy innym Lidlu. Szumowska wynosi naszą wstydliwą rzeczywistość na poziom karykaturalnego symbolu. Albo – na odwrót – bierze pomnikowy symbol i sprowadza go do parteru. Pożyczony od Wajdy biały koń służy tu więc za rumaka dla pary kochanków ze szmirowatej romansowej fantazji. Polska, sugeruje Szumowska, jest niczym groch z kapustą: heavy metal i disco polo, sakrament spowiedzi i potańcówka w stodole, Jezus i Krzysztof Ibisz. Niby śnimy o wstawaniu z kolan, ale wciąż zataczamy się na permanentnym kacu.

W poprzednim filmie, Body/Ciało, reżyserka przyglądała się ciału, teraz robi zbliżenie na jego fragment. Tytułowa twarz należy do wspomnianego Jacka, który – przeżywszy wypadek na budowie – wraca do rodzinnej miejscowości oszpecony po operacji. Wcześniej jedynie grał rolę outsidera, uosabiając ideał rockmana buntownika. Teraz staje się prawdziwym Innym: matka nie rozpoznaje w nim syna, narzeczona nie chce go widzieć na oczy, dzieci uciekają na jego widok. Gigantyczny pomnik Jezusa, który powstaje w okolicy i przy którym pracował Jacek, to zatem symbol jedynie pustej deklaracji: społeczność nie zdaje sprawdzianu z chrześcijańskich wartości, miłość bliźniego okazuje się mrzonką. Biegający po podwórku pies może wabić się Cygan, przy stawianiu figury Jezusa mogą pracować obcokrajowcy – ale niech lepiej znają swoje miejsce. Twarz Polski w obiektywie Szumowskiej to twarz zastygła w grymasie niechęci do obcych: twarz wykluczającego. Zbliżenie nie jest korzystne.

I nie ma się co burzyć, że obiektyw reżyserki zniekształca. Twarz – choć zainspirowana faktami: świebodzińskim Jezusem, głośną w mediach operacją przeszczepu twarzy – nie aspiruje do żadnego realistycznego „jeden do jeden”. To raczej przypowieść, groteskowa baśń o współczesnym Quasimodo – zakładająca więc pewne uproszczenia. A przy tym faktycznie imponująca: autentycznie zabawna, skutecznie przekłuwająca balon własnego nadęcia (brawurowa scena egzorcyzmów), świetnie równoważąca realizm z odrealnieniem. Do tego intrygująco sfilmowana przez Michała Englerta, który, manipulując stopniem ostrości, kreuje nierzeczywisty, zamglony ekranowy świat: trochę mistyczny, a trochę wstawiony. Miejscami jednak ciut za dużo tu tych procentów – i obrazowi zbyt blisko do kabaretowej biesiady.

W trakcie oglądania nie sposób bowiem pozbyć się myśli, że Szumowska piętnuje z automatu, proponując łatwą wyliczankę pijanych szwagrów, lubieżnych księży i polaczkowatych polaczków. Niby znajduje miejsce na ciut głębsze role Agnieszki Podsiadlik (siostra Jacka) i Małgorzaty Gorol (Dagmara, jego narzeczona); niby patrzy na swoich bohaterów z sympatią. Ale to sympatia protekcjonalna, sympatia Warszawy pochylającej się nad prowincją: trochę śmieszną, trochę straszną i w tej swojej dziwności całkiem fotogeniczną.

Bo choć wciąż pisze mi się tu odmieniane przez wszystkie przypadki słowo „nasz”, w Twarzy nie czuć żadnej „naszości”, żadnej wspólnoty. Oczywiście trochę o tym jest to film: o rozpadzie więzi społecznych, o totalnej narodowej niesolidarności. Każda reakcja świętego oburzenia, że oto reżyserka skandalistka przyprawia swojemu krajowi gębę i kala własne gniazdo dla zagranicznego poklasku, będzie więc reakcją przesadzoną, również godną kabaretu (nawet jeśli ktoś znajdzie rzekome potwierdzenie swojej tezy w berlińskim Srebrnym Niedźwiedziu, jakim wyróżniono Twarz). Krytykować, kwestionować – taka rola sztuki, takie prawo artystki, koniec dyskusji. Sęk w tym, że diagnoza Szumowskiej, choć podana niezwykle biegle, jest nadto oczywista. Nie ma tu wiele pola do interpretacji. Z góry wiadomo, co Szumowska powie – i do kogo. Autorka siedzi przecież w kulturowym narożniku idealnie przeciwnym do tego, w którym ulokował się Patryk Vega, a jej Twarz stanowi doskonały negatyw filmografii reżysera Botoksu. Smutna kolej rzeczy: z jednej strony wyrafinowany arthouse, z drugiej – wulgarne kino gatunkowe, jedno i drugie równie hermetyczne. Dwie twarze.

Czytaj również:

Lekcje z krańców świata. Kino Wernera Herzoga
i
Werner Herzog na planie filmu „Inferno”; zdjęcie dzięki uprzejmości Netflix
Opowieści

Lekcje z krańców świata. Kino Wernera Herzoga

Mateusz Demski

Werner Herzog zawsze miał w sobie gotowość do odkrycia czegoś niezwykłego, ale świat wciąż pozostaje dla niego wielką tajemnicą.

Natura była jego pasją od najwcześniejszych lat.

Czytaj dalej