![](https://przekroj.org/app/themes/przekroj/public/images/arch-right.png?id=c8439856e49efddc949ed008b8c703f4)
Minęło 200 lat od „roku bez lata”, kiedy przesłaniająca słońce chmura popiołu – wyrzucona podczas jednej z najpotężniejszych erupcji wulkanicznych w historii – spowodowała gwałtowny spadek temperatury na całym świecie.
W naszej pamięci kulturowej kryje się ponury ślad lata sprzed dwóch wieków, podczas którego nie zaświeciło słońce, mrozy zniszczyły uprawy na polach, a nasi przodkowie – od Europy przez Amerykę Północną po Azję – musieli radzić sobie bez chleba, ryżu czy jakiegokolwiek innego pożywienia gwarantującego przetrwanie. Być może część z nich zmarła z głodu, z powodu gorączki albo została uchodźcami. Bardziej prawdopodobne jednak, że nie zachowały się żadne wzmianki o tym, ile wycierpieli. Przetrwały jedynie dawne echa w zakamarkach naszej pamięci. Rok 1816 od pokoleń znany jest jako „rok bez lata”. Jako najzimniejsze, najbardziej mokre i najdziwniejsze lato ostatniego tysiąclecia.
Jeśli omawialiście w szkole Frankensteina, może znacie jedną z wersji literackiej mitologii tamtego roku. Mary Godwin (później Shelley), po ucieczce z domu i tajnym ślubie ze swoim ukochanym – poetą Percym Shelleyem – dołącza do lorda Byrona nad brzegiem Jeziora Genewskiego, by spędzić tam lato wypełnione miłością, pływaniem łódką i alpejskimi piknikami. Straszna pogoda zmusza ich jednak do siedzenia pod dachem. Biorą narkotyki i romansują. Nudzą się, a potem są perwersyjnie pomysłowi. Ogłaszają konkurs na opowiadanie o duchach. I bum! Mary Shelley pisze Frankensteina.
Potwór czy uchodźca?
Skoro pamięć o koszmarze „roku bez lata” trwa, aż dziw bierze, że niemal wszystkie interpretacje powieści Shelley pomijają temat ekstremalnych warunków pogodowych z 1816 r. Toż to wyparcie klimatyczne na wydziale filologii angielskiej. A mówiąc dosadniej: nasza powierzchowna interpretacja Frankensteina – chodzi o technologię i naukową pychę albo o uprzemysłowienie