Im mniej słów, tym więcej znaczeń
i
Kadr z filmu „Starless Dreams”, reż. Mehrdad Oskouei
Przemyślenia

Im mniej słów, tym więcej znaczeń

Aleksandra Lipczak
Czyta się 14 minut

Aleksandra Lipczak: Na trwającym właśnie Krakowskim Festiwalu Filmowym możemy zobaczyć pana film Cienie bez słońca, który opowiada o młodych dziewczynach z teherańskiego zakładu poprawczego i ich matkach, odsiadujących wyroki za zabicie męża lub ojca. Temu samemu poprawczakowi poświęcił pasn też poprzedni film. Dlaczego wrócił pan do tego samego miejsca?

Mehrdad Oskouei: Tak naprawdę wracałem tam cztery razy. Najpierw nakręciłem dwa dokumenty o chłopcach umieszczonych w ośrodku resocjalizacyjnym w Teheranie: It’s Always Late for Freedom z 2007 r. i The Last Days of Winter z 2011 r. W tym samym kompleksie znajduje się też zakład poprawczy dla dziewcząt i to jemu poświęciłem film z 2016 r., Starless Dreams. W tamtej chwili byłem przekonany, że robię ostatnią część trylogii poświęconej młodym ludziom z zamkniętych ośrodków. Niedługo po premierze zdałem sobie jednak sprawę, że ta historia musi mieć dalszy ciąg, że pewna jej część wciąż nie została opowiedziana.

Chodziło o to, że niektóre z dziewcząt, które pojawiły się w Starless Dreams, zamordowały swoich ojców, braci lub mężów. Wiedziałem, że to temat, który zasługuje na osobny film, choć nie była to łatwa decyzja. Już wtedy miałem problemy z prawem z powodu poprzedniej produkcji.

Często byłem wówczas wzywany na przesłuchania. Przepraszam, skoczę tylko na chwilę do innego wydziału po pozwolenie na następny film – mówiłem przesłuchującym. Bo wydział mieścił się w tym samym budynku.

I udało się, dostałem pozwolenie. Wtedy zacząłem się zastanawiać, jak zrobić kolejny film o tym samym miejscu, a nawet z częścią tych samych bohaterek, który będzie inny niż poprzedni. Wpadłem na pomysł wideodziennika.

Cienie bez słońca zaczynają się od mocnej sceny: dziewczyny z ośrodka czytają albo recytują przed kamerą listy do swoich matek i ojców. Są same, w pomieszczeniu nie ma nikogo – tylko kamera, którą same włączają i wyłączają.

Posłużyłem się takim rozwiązaniem także dlatego, że dziewczyny wcale nie miały ochoty rozmawiać ze mną o samych morderstwach ani o przemocy, której wcześniej doświadczyły ze strony ojców, braci czy mężów.

To niestety dość częsta historia w Iranie. Nawet w paru

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Opadający liść
i
fot. Piotr Krawczyk
Doznania

Opadający liść

Piotr Krawczyk

Im dłużej Marcin przebywał w Samarkandzie i pracował w tej firmie, w tym hotelu, tym bardziej doceniał fakt, że przydzielono mu do ścisłej współpracy Parwiza. To z nim spędzał najwięcej czasu, z nim roztrząsał problemy i podejmował decyzje, z nim poznawał realia tutejszego świata. Codzienne obcowanie z tym kulturalnym i rozgarniętym człowiekiem nie tylko posuwało hotelowe sprawy do przodu, ale też stanowiło po prostu przyjemność. Można z nim było żartować i utrzymywać pogodną atmosferę niezależnie od trudów pracy, zmiennych nastrojów Szefa Grupy i codziennych kłopotów. To było niezwykle ważne. Marcin nie wytrzymałby na co dzień z człowiekiem pozbawionym poczucia humoru, z kimś, kto nie umiałby patrzeć na otaczającą go rzeczywistość z pewną dozą dystansu.

Był to młody człowiek, mniej więcej dwudziestodziewięcioletni, bardzo wykształcony erudyta i poliglota, o niemałym już doświadczeniu zawodowym. Skończył japonistykę na uniwersytecie w Taszkiencie, po studiach spędził dwa lata w Japonii. Pracował tam w różnych branżach, dorabiał, by przetrwać, a równocześnie pogłębiał wiedzę o Japonii i doskonalił znajomość języka. Po powrocie do kraju prowadził agencję turystyczną w Taszkiencie, działając już zresztą w ramach Grupy, z którą definitywnie związał swe losy.

Czytaj dalej