Inny folwark (zwierzęcy)
Przemyślenia

Inny folwark (zwierzęcy)

Łukasz Chmielewski
Czyta się 2 minuty

Scenariusz jest klasyczną fabułą kryminalną z wścibskim i odważnym detektywem w roli głównej oraz zagmatwaną, wielowątkową intrygą. Prywatny detektyw ma za zadanie odszukać czarną dziewczynkę, której zaginięcia nie zgłosiła nawet jej matka. Policja zwala winę na gang Czarnych Pazurów, ale ślady prowadzą do białych supremacjonistów – Blacksad. Arktyczni to kryminał noir rozgrywający się w świecie humanoidalnych zwierząt. Osadzenie historii w parabolicznie przedstawionych realiach społecznych jest kluczowe: biali rasiści, którzy chcą arktycznej czystości, głoszą swoją ideologię na ulicach przy cichym przyzwoleniu białych elit. Czarni są skazani na porażkę. Z jakiegoś powodu nawet gang Czarnych Pazurów nie jest zainteresowany pomocą. I tu znów wkracza wspomniany detektyw, bo oba wątki splatają się złowieszczo.

Scenarzysta Juan Diaz Canales i rysownik Juanjo Guarnido stworzyli przekonujący, zniuansowany i zachwycający wizualnie świat. Diaz Canales operuje kliszami gatunkowymi, ale przetwarza je przez własną wrażliwość i wyobraźnię. Pierwszym filtrem jakościowym jest animizacja postaci, która nie tylko nie trywializuje, ale wręcz dodaje opowieści i bohaterom weryzmu i mroku. Drugim filtrem jest natomiast kontekst rasistowski, który sprawia, że w komiksie chodzi o coś więcej niż o śledztwo. Scenarzysta zręcznie unika patosu czy – nomen omen – czarno-białego przedstawienia rzeczywistości. Kolejnymi przetwornikami gatunkowych chwytów są sposób poprowadzenia narracji i samej intrygi oraz kreacje bohaterów.

Guarnido pracował przy animacjach Disneya i to czasem widać, co nie znaczy, że przeszkadza. Jego filmowe doświadczenie w połączeniu z odpowiednio napisanym scenariuszem pozwoliło mu przede wszystkim genialnie opowiadać obrazem. Umiejętne zmiany perspektywy sprawiają, że miejscami komiks wręcz przypomina film. Kapitalnie wypadają też koncepty postaci i mimika bohaterów. Guarnido potrafi wyważyć cechy humanoidalne i animalne tak, by postacie były zarazem ludzkie i zwierzęce. Ich człekokształtne sylwetki i animalne twarze budzą skojarzenia z panteonem egipskich bóstw, z widocznymi zwierzęcymi ogonami czy pazurami. Jednocześnie postacie kobiece potrafią być bardzo seksowne, a męskie – groźne i przystojne.

Fragmenty komiksu „Blacksad. Arktyczni” (mat. prasowe)
Fragmenty komiksu „Blacksad. Arktyczni” (mat. prasowe)
Fragmenty komiksu „Blacksad. Arktyczni” (mat. prasowe)
Fragmenty komiksu „Blacksad. Arktyczni” (mat. prasowe)
Fragmenty komiksu „Blacksad. Arktyczni” (mat. prasowe)
Fragmenty komiksu „Blacksad. Arktyczni” (mat. prasowe)

Konflikt rasowy został rozegrany nietuzinkowo, ponieważ po obu stronach barykady stają najróżniejsze zwierzęta, które łączy tylko kolor futra. Symbolem supremacjonistów jest biała śnieżynka na czarno-czerwonym tle, która z niewinnego obiektu dziecinnych zabaw staje się symbolem zła.

Diaz Canales i Guarnido umiejętnie trawestują rzeczywistość, czego efektem jest bardzo podobny do naszego, ale jednak inny świat. Ta parabola jest tym sugestywniejsza, że animizacja postaci pozwala na dystans wobec świata przedstawionego. W połączeniu ze zbudowaną na znajomych schematach fabułą zawierającą zaskakujące zwroty akcji Blacksad. Arktyczni to niezwykle ciekawy komiks, specyficzny utwór przypominający Folwark zwierzęcy George’a Orwella na swój sposób wykorzystujący symbolikę i skojarzenia związane ze światem zwierząt.

Czytaj również:

Powolna Amerykanka
Przemyślenia

Powolna Amerykanka

Jan Błaszczak

Trudno uwierzyć, że Oxbow gra nieprzerwanie od niemal 30 lat. Tym trudniej, gdy spojrzeć na skromny dorobek zespołu. Kalifornijczycy zaczynali w tym czasie co Nirvana czy Fugazi, ale, cóż, wybrali inny reżim pracy. Są długodystansowcami, bo – to fakt – nagrywają rzadko, ale może właśnie dzięki temu wciąż mają coś do powiedzenia. Tegoroczny album Thin Black Duke jest dopiero siódmym w ich karierze i pierwszym od dekady, kiedy to ukazało się The Narcotic Story. Na tamtej płycie znalazł się utwór Time, Gentlemen, Time, którego tytuł bez wątpienia mógłby stanowić credo niespieszącego się nigdzie zespołu.

Jeden seans z Thin Black Duke wystarcza, by usprawiedliwić takie tempo pracy. Niby to tylko rockowy kwartet, ale Oxbow miesza elementy charakterystyczne dla rocka czy bluesa w sposób doprawdy unikatowy. I za każdym razem inny. Nie oznacza to, że mamy do czynienia z awangardą czy majstrującym w metrum prog rockiem. Kompozycje zawarte na Thin Black Duke są przystępne w takim sensie, że nie wymagają od nas specjalnego wysiłku. Słuchając ich, nie dostajemy po głowie nadmiarem decybeli, a niezwykle ekspresyjny wokalista Eugene Robinson częściej przypomina tu Chrisa Cornella niż, powiedzmy, Mike’a Pattona. Tak, momentami Oxbow – ten eksperymentujący, noiserockowy Oxbow – pokazuje na Thin Black Duke swoje zaskakujące postgrunge’owe oblicze. Choć czy na pewno takie zaskakujące? Owszem, nie jest to estetyka, z którą łączyłbym członków tej amerykańskiej formacji, ale z drugiej strony kalifornijski kwartet uprawia tu elegancki slalom pomiędzy stylistykami, więc dlaczego miałby nie zahaczyć o Soundgarden? Tylko sobie znanym sposobem Oxbow udaje się kluczyć przez całą długość albumu i nie potknąć się o własne nogi. Niezależnie od tego, czy rozlega się pianino i jesteśmy proszeni do walca (The Upper), czy instrumenty dęte ustępują gitarowej ścianie prowadzącej do przejmującego noiserockowego finału (Other People), Thin Black Duke nie męczy swoim eklektyzmem.

Czytaj dalej