Jak rodził się hip-hop
Przemyślenia

Jak rodził się hip-hop

Anna Wyrwik
Czyta się 6 minut

Vienio i Włodi poznali się w szkole, gdy ten pierwszy był punkowcem, a ten drugi grindcore’owcem. Byli tam jedynymi outsiderami i szybko zwrócili na siebie uwagę. Chcieli założyć hardcore’ową kapelę, ale te wszystkie gitary, perkusje, piece były dla nich zwyczajnie za drogie, więc poszli w hip-hop, by „zabić monotonię spod osiedlowych klatek” (Czego chcesz?, …Taka płyta, 2000). Założyli grupę Mistic Molesta.

Dokument Skandal. Ewenement Molesty Bartosza Paducha to w dużej mierze spacer po Warszawie. Śródmieście, Ursynów, bloki poodnawiane, niby ładniejsze i bardziej kolorowe, ale przecież tylko przykryte nowym tynkiem, spod którego wciąż wycieka ta sama beznadzieja, pozostawiając aktualnymi słowa „jak co dzień mijam szarobure bloki” (Muzyka miasta, …Taka płyta, 2000). Vienio i Włodi wspominają swe dzieciństwo w latach 80. podobnie jak tysiące ludzi z całej Polski. Szarość, nuda i brak perspektyw, zbieranie odpadów z Zachodu, jak opróżnione z napojów puszki, kapsle po piwach, opakowania, „cokolwiek kolorowego”. „Jesteśmy tylko wkurwionymi dzieciakami” (Intro, Skandal, 1998) – rapowali, i to pewnie w głowach miało wtedy tysiące dzieciaków w całym kraju. To zdanie miało moc.

Hip-hopu słuchałam przez jakiś czas od 2001 r. To było chwilę po samobójstwie Magika. Zaczęłam od Kinematografii Paktofoniki, słuchałam Fenomenu, Grammatika, Łony, mniej Kalibru 44. Wielu ludzi z mojego pokolenia, którzy wcześniej słuchali rocka czy punka, miało podobne epizody, bo rock i punk działy się kiedyś tam, a hip-hop to było tu i teraz, otaczająca nas teraźniejszość i kolejna subkultura na osi czasu muzycznego buntu. Kto mógł wtedy wiedzieć, że jedna z ostatnich, jeśli nie ostatnia w ogóle… Ta Paktofonika mocno u mnie przeważała, a któregoś dnia kolega z klasy puścił mi Molestę…

To było coś innego. Teksty Paktofoniki miały w sobie element duchowy, w nich czy w tekstach Kalibru była gra słów i zabawa tymi słowami, były metafory i miejsce na abstrakcję, i myślę, że śmiało można by je analizować w kontekście filozoficznym. Z tej perspektywy Molesta była czystą socjologią. Oni po prostu krzyczeli surowymi rymami, wkurzeni na otaczającą ich rzeczywistość i robili „chuligański raport z osiedla” (Klima, Skandal, 1998), waląc z kopa słowami bach! bach! bach! „Obraz szarej codzienności, wyczytasz to z tych oczu” (Muszę przetrwać, …Taka płyta, 2000) – rapowali i opowiadali o osiedlowej klimie, w której liczą się takie wartości jak przyjaźń, lojalność, honor, uczciwość, kumple, którzy zawsze ci pomogą, więc i ty zawsze musisz być w gotowości, by im pomóc. Tam nie było miejsca na rozkminy o czasie, samotności, „szablonach monotonii”, o tym, co by było gdyby, poczuciu sensu czy bezsensu, szukaniu równowagi ani o miejscu jednostki w świecie. Było miejsce na walkę jednostki z systemem. A system reprezentowała policja, więc Molesta jechała po niej z góry na dół: „To skurwiała policja. / Tu system i bieda / Żyć normalnie znów nie da / Dobry kawałek chleba / Zwykle nie jest w zasięgu ręki” (Niespełnione ambicje, …Taka płyta, 2000). Zresztą jednym z członków grupy był Wilku wywodzący się z grupy Hemp Gru będącej propagatorem hasła „HWDP” lub „ChWDP”, jeśli ktoś pilnuje ortografii. Świat Włodiego i Vienia był brzydki i brutalny jak mury bloków na PRL-owskich osiedlach, niepewny jak lata 90., a chłopak z Ursynowa nie obchodził w nim nikogo ani trochę: „muszę przetrwać nawet najgorsze dni” (Muszę przetrwać, …Taka płyta, 2000). W wywiadzie dla Magazynu „K Mag” Włodi powiedział: „Po naszym debiucie powstały takie określenia jak »uliczny rap«, co jest swoją drogą absurdem, bo nie ma czegoś takiego jak »uliczny rap«. Jest rap, który zawsze był na ulicy”, ale trzeba przyznać, że nikt tak bardzo nie kojarzy się w polskim hip-hopie z ulicą, jak właśnie Molesta.

Film Skandal. Ewenement Molesty nie ma narratora, opowieść idzie linearnie, uzupełniana wypowiedziami ludzi hip-hopu, dziennikarzy, producentów itd., z archiwami z koncertów, jazdy na desce, starymi zdjęciami, a jej główną osią jest chodzenie po mieście i zarazem historii grupy, po których oprowadzają nas Vienio, Włodi, Wilku i Kaczy. Każdy z osobna, bo jest i mowa o konflikcie, choć twórcy filmu nie tłumaczą nam, dlaczego piąty członek grupy, Pelson pojawia się tylko w materiałach archiwalnych. To oprowadzanie jest trochę takie, jakby Paduch zarzucił temat albo pokazał miejsce i powiedział: „no to nawijaj!”. I oni nawijają. Czasem jednak mam jednak wrażenie, że reżyser pozwolił im gadać za dużo, że go przegadali, wyrywając mu historię z rąk i że stracił nad nią kontrolę, podporządkowany ich opowieści. Jak na dokument za mało oddał pola do popisu innym, co przecież by historię dopełniło, powiększyło o konteksty, znaczenia, reakcje, ciekawostki, wypełniło potrzebę na tę opowieść, a tak sprawia ona wrażenie niepełnej.

Molesta Ewenement podczas oFF Festiwal, 2013 r., zdjęcie: Piotr Drabik / Flickr (CC BY 2.0)
Molesta Ewenement podczas oFF Festiwal, 2013 r., zdjęcie: Piotr Drabik / Flickr (CC BY 2.0)

Jednym z często poruszanych w tekstach Molesty tematów były też imprezy z paleniem zioła, piciem piwa i wódki, i wszystkim tym, co się na imprezach robi. Chłopaki zawsze podkreślali inspirację amerykańskim hip-hopem i o ile jasne jest, że był on inspiracją dla hip-hopu mniej lub bardziej wszędzie, o tyle w ich przypadku właśnie bardziej. Hip-hop miał być nie tylko muzyką, ale wszystkim tym, co ją otaczało, z ciuchami, oprawą teledysków i wolnością w decydowaniu o twórczości, czyli najlepiej własną wytwórnią płytową. Do tego Molesta dążyła i to osiągnęła. Dwa ostatnie albumy: Nigdy nie mów nigdy (2006) oraz Molesta i kumple (2008) wydane zostały nakładem ich Respekt Records. Ubrania produkowali pod markami Respekt Street Stuff albo Molesta Ewenement. Tej bardziej współczesnej i biznesowej działalności Molesty i jej członków poświęcona jest końcowa część filmu i to ona sprawia wrażenie najbardziej niedopowiedzianej. Dziś panowie mają sporo kasy i są pełną gębą profesjonalistami w tworzeniu własnych wizerunków i kierowaniu swymi karierami. Dziennikarka Bogna Światkowska, która w latach 90. prowadziła radiową audycję o muzyce hip-hopowej „Kolorszok” i jest określana „matką chrzestną” tego gatunku w Polsce, w dokumencie mówi o „monetyzacji swojej własnej osobowości, swojego talentu, swoich umiejętności”. Coś w tym jest, bo przecież Molesta często wspominała o niezależności od pieniędzy. „Pieniądz to morderca” (Zrozum to, …Taka płyta, 2000) – rapowali, a sam Włodi nagrał kiedyś utwór Nie dla sławy i nie dla pieniędzy (Nie dla sławy i nie dla pieniędzy, Smak B.E.A.T. Records, 1997). Lata później we wspomnianym już wywiadzie dla „K Mag” powiedział: „Jeśli udało mi się zrobić coś, co jest jednocześnie moją pasją i źródłem utrzymania, to chyba wszystko poszło w dobrym kierunku. Natomiast jeśli chodzi o komercjalizację hip-hopu, to akurat w moim przypadku niewiele się zmieniło. Nieważne, jak bardzo popularna nie byłaby muzyka czy artysta, czuję pewien niesmak na myśl o sprzedawaniu siebie. Choć oczywiście są marki, które w jakiś sposób korelują z rapem, a współpraca z nimi wychodzi naturalnie”. Już w nagranym w 2008 r. utworze Do utraty tchu jest fragment: „Nie kupisz nas, to my podamy ci cenę / To nasz wybór, by życie spędzić na scenie” (Do utraty tchu, Molesta i kumple, 2008). Może więc nie chodzi o tzw. zaprzedanie się, ale o życie na własnych warunkach i jak się chce, gdzieś mając te wszystkie schematy… albo może to klasyczna opowieść o życiu artysty od młodego buntownika robiącego rumor i boom po sukces i „oficjalną” karierę, a potem ciągnięcie tego dalej. Autorzy dokumentu nie wydają opinii i nie komentują, więc ja też tego nie zrobię, pozostawiając przestrzeń do obejrzenia.

A obejrzeć warto, bo Skandal. Ewenement Molesty to duża sprawa. Po latach znowu możemy wrócić do czasów, gdy rodził się hip-hop, w którego polskiej historii album Skandal zaczął nową erę, i którego Molesta jest jedną z największych legend. Wielu przedstawicieli polskiego hip-hopu mówi w filmie, że do dziś ich albumy zna na pamięć. Sama, słuchając ich przy pisaniu tego tekstu, zdałam sobie sprawę, że powtarzam słowa utworów z sekundowym wyprzedzeniem. Chłopaki mieli pasję, gniew i zaangażowanie, rapowali szczerze i prawdziwie o tym, co im w świecie nie gra. Nie mieli nic do stracenia i pewnie to rapowanie było najlepszą, a zarazem jedyną sensowną rzeczą, którą mogli wtedy zrobić. I zrobili!

Czytaj również:

Sutra czarnego serca
i
Wu-Tang Clan, ilustracja: Cyryl Lechowicz
Opowieści

Sutra czarnego serca

Piotr Żelazny

Co wspólnego mają Bruce Lee, szachy i ruch Black Lives Matter? Łączy ich oczywiście kultowa grupa hip-hopowa Wu-Tang Clan.

27 lat temu świat usłyszał Enter the Wu-Tang (36 Chambers) – płytę, która zrewolucjonizowała hip-hop i muzykę rozrywkową. 9 listopada 1993 r. pierwsi szczęśliwcy odpakowali dopiero co nabyte płyty CD albo kasety magnetofonowe i drżącymi z emocji rękami wkładali je w wieże, boomboxy czy walkmany… Kreś­lenie takiej podniosłej wizji nie ma oczywiście sensu. Prawdopodobnie nikt nie miał pojęcia, że oto zębami próbuje rozerwać folię z przyszłego klasyka, punktu odniesienia dla kolejnych pokoleń. Gdy już jednak nacisnął „play” w odtwarzaczu, wiedział, że obcuje z czymś innym niż wszystko, co znał dotychczas.

Czytaj dalej