Nie taka ta gęś głupia, jak ją malują Nie taka ta gęś głupia, jak ją malują
i
ilustracja: Karyna Piwowarska
Opowieści

Nie taka ta gęś głupia, jak ją malują

Aleksandra Kozłowska
Czyta się 11 minut

Czy zaczniemy mówić: „zagrożony jak wilk”? Zmienia się nasze podejście do natury, rozumiemy, że należy ją chronić. Jednak język długofalowo projektuje zmiany i nie znosi odgórnych regulacji. Choćby takiej: ponieważ to nie fair wobec zwierząt, od dziś nie używamy krzywdzących je zwrotów. Od razu 30 takich powstanie. Jako wyraz oporu. 

Aleksandra Kozłowska: Do jakiego zwierzęcia mogłaby się Pani porównać? Do sowy? Skowronka? A może do pracowitej pszczółki?

Dr Małgorzata Klinkosz: Jestem pracowita, nawet pracoholiczna (śmiech).

Czyli pszczółka. Albo mróweczka. A ja raczej taki pasikonik, co całe lato tylko by się bawił.

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Człowiek dał nazwy roślinom i zwierzętom, ale one też weszły do naszego języka. Opanowały związki frazeologiczne niczym puszcze, sawanny i oceany. Niemal każdy gatunek ma tu swoją reprezentację – od zwierząt domowych, np.: „psu na budę”, „gdy kota nie ma, myszy harcują”, „gapi się jak wół na malowane wrota”, „trafiło się ślepej kurze ziarno”, po egzotyczne: „walczy jak lew”, „małpia złośliwość” czy „rekin biznesu”. Dlaczego tak się stało?

Świat przyrody i nasz to dwa obszary, które się nieustannie przenikają. Żyjemy zanurzeni w przyrodzie, trudno więc, żeby nie było jej w naszej mowie. Człowiek od początku podporządkowywał sobie naturę – jak to zapisano w Biblii: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”, obserwował relacje między zwierzętami, a także związki między ludźmi a zwierzętami. Oswajał je i „zatrudniał”, one zaś służyły mu. Niosły ze sobą jakieś cechy oraz ładunek semantyczny. Na przykład cielę wydawało się łagodne i gapiowate, zostało więc ucieleśnieniem pokory i średniej lotności umysłu. Lis kradł kury, stał się zatem uosobieniem podstępu, złodziejstwa, chytrości. Wilk zabijał zwierzęta zagrodowe, a i zjadł człowieka w czasie ostrej zimy – jest więc wcieleniem zła budzącego strach do dziś.

Powiedzenia związane z wilkiem dobrze pokazują ten lęk: „nie wywołuj wilka z lasu”, „głodny jak wilk”, „wilcze prawo”. To jednak stereotypowe patrzenie na wilka. Dziś to człowiek bardziej zagraża wilkom niż one nam.

I świadomość tego może mieć wkrótce odzwierciedlenie w języku.

Będziemy mówić: „zagrożony jak wilk”? Albo „ginący jak rafa koralowa”?

Bardzo możliwe. Zmiany społeczne, polityczne, zmiany w przyrodzie, gospodarce leśnej powodują, że frazeologizmy otrzymują nowe znaczenie albo inne zakończenie, ulegają licznym modyfikacjom, cechuje je silna wariantywność. Ich stereotypowość pozwala na zmiany o określonym zasięgu. Należy się jak psu…?

Miska. Albo zupa.

A pierwotnie było „buda”. Albo przysłowie: „Lepszy wróbel w ręku…

…niż gołąb na dachu”.

Pani zna wersję współczesną. A historycznie to się rymowało: „Lepszy wróbel w ręku niż gołąb na sęku”.

No tak, ale znaczeniowo nie ma wielkiej różnicy. Mnie ciekawi, czy dzisiejsza wiedza i rosnąca wrażliwość na sytuację zwierząt mogą sprawić, że zmienią się związane z nimi powiedzenia. Bo wiele z nich jest rażąco niesprawiedliwych, dostaje się zwłaszcza psu: „psia pogoda”, „pieskie życie”, „zejść na psy”, „łgać jak pies” czy „sukinsyn” lub dawniejszy „psubrat”. Szczególnie krzywdzące jest to „łgać jak pies”. Trudno przecież o wierniejsze zwierzę.

To prawda. Ale zwroty te wynikają z historii, w jakiej tym zwierzętom przypadała określona rola. Pies od zawsze był zwierzęciem służebnym. Do dziś na wsi pies jest po to, żeby pilnować gospodarstwa i stada, obszczekać intruza, odstraszyć lisa. Nikt go specjalnie nie przytula, nie rozpieszcza. Pies ma być stróżem, musi zapracować na tę swoją michę i budę. Zdecydowanie daleko mu do „francuskiego pieska”. Dawniej, w obliczu trudów codziennego życia, zagrożeń głodem i wojną nie było miejsca dla psa przytulanki czy w ogóle sentymentów wobec gospodarskich zwierząt.

I to też widać czy raczej słychać w naszym języku, gdzie pokrzywdzona jest także świnia – ssak bardzo inteligentny, w którym, niestety, głównie widzimy materiał na szynkę, a co gorsza najpodlejszą osobowość świata. Wyzwisko „ty świnio” wciąż należy do jednych z mocniejszych. Robimy też innym „świństwa”, opowiadamy „świńskie dowcipy”, „upijamy się jak świnia”… A gdy ktoś jest niezbyt lotny, mówimy o nim „ptasi móżdżek”. Tymczasem ptaki, np. z krukowatych, są niezwykle inteligentne, papugi pozytywnie przechodzą tzw. test lustra, a gołębie nawet z bardzo daleka bezbłędnie trafiają do swojego gołębnika.

Skoro poprawność polityczna powoduje, że krytycznie czytamy dziś m.in. Makuszyńskiego („Czarni byli to straszliwcy! Wyją, krzyczą, szczerzą zęby. W nosach mieli jakieś kółka, farbą zaś znaczone gęby” – Druga księga przygód Koziołka Matołka), to może zaczniemy inaczej mówić o zwierzętach?

Nasza cywilizacja postępuje, zmienia się nasze podejście do natury, rozumiemy, że należy ją chronić. Jednak język długofalowo projektuje zmiany. I nie znosi odgórnych regulacji. Choćby takiej: ponieważ to nie fair wobec zwierząt, od dziś nie używamy krzywdzących je zwrotów. Od razu 30 takich powstanie. Jako wyraz oporu. Język jest organizmem, który sam się reguluje na podstawie własnych praw, własnej mechaniki. I wielokrotnie sprawdza użycie, znaczenie, sytuację okołojęzykową, żeby dane słowo czy frazę przyjąć lub też odrzucić.

Polityka mocno odciska swoje piętno na języku; mamy: „lex Szyszko”, „gorszy sort”, „rowerzystów i wegetarian”…

Związki frazeologiczne mają taką cechę, że są uwarunkowane historycznie, potem utrwalają się przez powtarzanie. Powstawały niekoniecznie na bazie literatury, ale np. na podstawie przekleństw, często też na podstawie twórczości ludowej – różnych przyśpiewek, powiedzonek, żartów, toastów, zawołań, zaklęć. Nie zawsze wynikało to z naukowych obserwacji, pogłębionej wiedzy. Kiedyś, gdy na wsi walczono o kromkę chleba, psu należały się tylko okruchy. A jak zdechł, to zdechł. My dziś płaczemy i urządzamy psom pogrzeby, traktujemy je jak przyjaciół, członków rodziny. Sytuacja zmieniła się, może więc pojawią się nowe frazeologizmy związane z pozytywnym znaczeniem. Związki frazeologiczne to dziedzictwo naszego kręgu kulturalnego, naszych zwyczajów i tradycji.

To prawda. Czytałam o pochodzeniu zwrotu: „wieszać na kimś psy”. W średniowieczu zwierzęta, które wyrządziły szkody, osądzano jak ludzi (paradoksalnie stało za tym przekonanie, że zwierzęta też mają duszę). Za ciężkie „przestępstwa”, gdy na przykład świnia pożarła niemowlę, zwierzęta skazywano na śmierć – często przez powieszenie. Czasem psy wieszano razem z ludzkim skazańcem, po to by podkreślić wyjątkowo ohydny czyn tego człowieka. Miało to pokazać, że złoczyńca nie jest godzien miana człowieka, dodatkowo go pohańbić. I stąd właśnie frazeologizm „wieszać psy na kimś”, czyli szkalować, oczerniać.

ilustracja: Karyna Piwowarska
ilustracja: Karyna Piwowarska

Frazeologizmów związanych z psem było tak dużo, że powstawały nawet nowe słowa wywodzące się od tego zwierzęcia, na przykład „psieć” czy „spsieć”. Czyli „psuć się”, „marnieć”, „schodzić na psy”. Stawać się gorszym, być nie jak człowiek, a jak pies właśnie. Jest też czasownik „odszczekać się”.

Kiedy pojawiły się pierwsze związki frazeologiczne ze zwierzętami?

Tego nie wiemy, to bardzo trudne do uchwycenia. Dlatego, że przysłowia często nie były zapisywane. W tradycji ustnej przekazywane i utrwalane były wraz z mową ludu odzwierciedlającą styl życia, zwyczaje i obyczaje naszych przodków. Nasza średniowieczna literatura jest przede wszystkim literaturą religijną. Pojawiało się w niej czasem jakieś zwierzę, ale większość zwrotów wywodziła się z Biblii i antyku, wchodziła do języka polskiego przez kopiowanie zwrotów łacińskich.

Jak „Homo homini lupus”.

Chociażby. Nasze pierwsze notowane przysłowia, zwroty czy hasła – np. „Na koń!” pojawiają się w XVII w. Są też formuły etykietalne, np. „Słucham pańskiej trąby”, kiedy to odbiorca wykazuje uległość względem nadawcy i postanawia, mimo niechęci, jednak się podporządkować i posłuchać trąby swojego pana – w dosłownym znaczeniu – myśliwego, który zadmie w róg myśliwski i pies go posłucha, biegnąc za zwierzyną. Są też takie frazeologizmy, które wykorzystują formuły zaklęć i przekleństw, np. „Na psa urok!” – w którym to zwrocie odrzucamy od siebie urok, zsyłając jego złą moc na… psa.

Po okresie średniowiecza mowa ludu powoli zaczyna się objawiać w tekstach pisanych, np. rotach sądowych, lokuje się blisko języka potocznego. Ludowe zwroty w polskiej literaturze zostały zebrane w jednym czasie, wtedy gdy tworzyła się nowa klasa mieszczan. Plebejusze miejscy, tzw. sowizdrzałowie (sowizdrzał był sługą patrycjuszy; sprytny, przebiegły złodziejaszek, psotnik i figlarz), tworzyli wyrażenia obelżywe, dosadne, rubaszne. Wtedy światło dzienne ujrzały wyzwiska i wyrażenia obelżywe: „sukinsyny”, „sukinkoty”, „psiamacie”.

W językach obcych frazeologizmy mają się podobnie?

Tak. Czerpanie ze świata natury okazuje się uniwersalne. Polska wersja: „kłócą się jak pies z kotem” ma swój odpowiednik w angielskim: „fight like cat and dog”. My mamy: „stchórzyć” (od tchórza przecież!), Anglicy: „to chicken out”, u nas jest: „pieskie życie”, w angielskim: „dog`s life”. Podobnie jest we francuskim. U nas: „szybki, rączy jak jeleń”. U nich: „rapide comme une gazelle”. Albo: „fidèle comme un chien”, czyli „wierny jak pies”. Jest też: „rusé comme un renard”, czyli „chytry jak lis”. Dosłownie to samo. Albo my mówimy: „silny jak byk” albo „silny jak koń” (dawniej jak tur), Francuzi powiedzą: „fort comme un cheval” – silny jak koń.

Mamy też „końskie zdrowie”.

Końskie zwroty są mi szczególnie bliskie, ponieważ sama jeżdżę konno. W tym środowisku często się ich używa. Funkcjonują określenia stare, takie jak „koń by się uśmiał”, ale też modyfikuje się powiedzenia czy tworzy nowe na podstawie dostępnej literatury.

Bardzo je lubię, bawi mnie obraz radośnie wyszczerzonego konia, z roześmianą końską szczęką i jeszcze tym rżeniem.

Tak naprawdę koń w ten sposób ziewa. Albo węszy – ogier, szczerząc zęby, szuka zapachu klaczy. A rży, bo woła inne konie, a nie bo coś go rozbawiło. Mówimy też, że „znamy się jak łyse konie”, tak dobrze, że „można z nami konie kraść”.

I „zrobić kogoś w konia”? Skąd wziął się ten zwrot?

Z koniem, podobnie jak i z wieloma innymi zwierzętami, kojarzymy pozytywne i negatywne cechy. Pozytywnie mówimy o koniu: silny, duży, zdrowy, wolny i niezależny (jak dziki mustang), ale też zdarza się koń, który nie jest zbyt błyskotliwy. I stąd to powiedzenie, że „robimy kogoś w konia” – robimy z kogoś głupka, wykorzystujemy jego naiwność.

Współczesne końskie powiedzenia używane wśród koniarzy to m.in. potoczne: „Masz śmiech, jakby koń o blachę lał”. Jest także frazeologizm zaczerpnięty z wiersza: „Bo największe szczęście na świecie leży na końskim grzbiecie”.

Język wpływa na nasze myślenie. Jeśli mówię: „O, to taka stara, głupia krowa”, to trudno, żebym się przejmowała krowim losem. Czy negatywne zwroty z udziałem przedstawicieli świata przyrody wpływają na to, jak tę przyrodę postrzegamy?

No pewnie, że wpływają. To, co wypowiemy, pozostaje w rezerwuarze naszej pamięci, utrwala się. Z drugiej strony, wiemy, że określenia w rodzaju: „ptasi móżdżek” czy „głupia gęś” mają znaczenie metaforyczne. To cecha, którą według nas dane zwierze nosi, która się ukonstytuowała w czasie i którą przenosimy na ludzi. Po co? Celów jest kilka – choćby krótkie, precyzyjne, jednoznaczne wyrażenie skończonych myśli. Zamiast użyć dziesięciu przymiotników, powiemy o kimś: „szara myszka” i od razu wiadomo, o co chodzi. A o kimś skrajnie innym: „lew salonowy”. Dzięki frazeologizmom ludzie w inny niż dosłowny sposób nazywają ludzkie przywary, okraszają swoje wypowiedzi, wzmacniają ich nacechowanie emocjonalne czy zachęcają do refleksji.

Bawi mnie też „pies na baby”.

Tak. Tego rodzaju zwroty przydają się też, gdy chcemy uszczegółowić, dokładnie wyjaśnić to, co mamy na myśli: ktoś jest „podstępny jak wąż”, „chytry jak lis” albo „zimny jak ryba”. Wybierając porównanie, wybieramy tylko cechę zwierzęcia, a nie samo zwierzę.

Jest też cała sfera frazeologizmów, którymi celowo chcemy nawiązać do zwierzęcości. Animalizujemy się. Ubieramy się w legginsy w panterkę, by dodać sobie dzikości, malujemy „kocie” oko, wiążemy włosy w „koński” ogon, by podkreślić swoją atrakcyjność. Podobnie jak w piosence Alvaro Solera Animal, w której refrenie słyszymy słowa: „Tak jak zwierzę” (porównanie wysportowanej kobiety do zwierzęcia).

Rzeczywiście. Chcemy się poruszać z „kocim wdziękiem” albo być „kociakiem” (to przecież w „Przekroju” były Krzyżówki z kociakiem), marzymy o „łabędziej szyi” i sylwetce „zgrabnej jak sarenka”… Zresztą, posługując się zwierzęcymi porównaniami, można bardzo obrazowo opisać całą ludzką fizjonomię: „świński blondyn”, „orli nos”, „sokoli wzrok”, „cielęce spojrzenie”, a do tego „zajęcza warga”, „kozia bródka”, „talia osy” i „kaczy chód”. Używanie tych frazeologizmów świetnie wzbogaca język i silnie działa na wyobraźnię.

To prawda. Taka jest właśnie rola tego rodzaju zwrotów. Frazeologizm ma wywołać wrażenie. Jest tradycyjny, nacechowany emocjonalnie, służy jako konkluzja, wyraża skończoną myśl.

Po ptakach.

Pamiętajmy, że ludzie pod postacią zwierząt występują od wieków. W dawnych bajkach – najpierw Ezopa, potem m.in. Krasickiego, La Fontaine`a, Mickiewicza – zwierzęta stanowiły alternatywny świat, w którym człowiek znajdował odbicie swoich przywar, wad, słabości. Mówi się o zezwierzęceniu, czyli pozbawieniu elementarnych humanitarnych emocji.

Cała ludzka menażeria pojawia się również we współczesnych szopkach noworocznych.

A w dzisiejszym języku? Czy zwierzęta nadal władają naszą wyobraźnią?

Oczywiście. Całkiem świeży jest zwrot: „na krzywy ryj”. Współczesna twórczość to też wierszyk dla dzieci, nowy rytualny zwrot: „Dobranoc, pchły na noc, karaluchy do poduchy, a szczypawki pod rękawki”. Zwierzęce frazeologizmy wchodzą do języka z filmu, sloganu reklamowego (np. różne kalambury z wykorzystaniem żubra), wspomnianej już polityki – np. „lemingi”.

ilustracja: Karyna Piwowarska
ilustracja: Karyna Piwowarska

Dzisiejszą rzeczywistość oddają też takie frazy, jak: „wyścig szczurów”, „rekin biznesu”, „gruba ryba” czy jej przeciwieństwo – „płotka” albo wręcz „plankton”.

Właśnie. Aby je prawidłowo zrozumieć, trzeba mieć odpowiednie kompetencje, znać kontekst. Gdy powiem: „Motyla noga!”, będzie pani wiedziała, o co chodzi?

Tak. Kojarzy mi się z filmami z dzieciństwa.

To z Misia. Ktoś, kto nie zna filmu, wzruszy ramionami. Jaka motyla noga? Choć większość frazeologizmów ma pochodzenie historyczne, to wciąż pojawiają się nowe. I one po pewnym czasie zastąpią te stare. Kiedy dana rzeczywistość trwa, trwają związane z nią zwroty, gdy zaś przeminie, frazeologizmy też zanikną. Nowo tworzone powiedzenia mają też często ograniczony zasięg – zarówno czasowy, jak i społeczny. Dzisiejsi 20-latkowie pewnie nie wiedzą, o co chodzi ze wspomnianymi lemingami, ponieważ nie interesują się polityką.

Stare frazeologizmy z czasem przestają być rozumiane – np.: „udało się coś komuś psim swędem”. Nie każdy dziś wie, co to ten swąd. Zapytałam o to znajomych, myśleli, że chodzi o swędzenie, a nie o zapach. Obok siebie, w ich mniemaniu, stanęły wyrazy: „swąd” i „świąd”. Stąd mylne rozumienie rzadko używanego słowa.

Ze zwrotów, które już trafiły do muzeum języka, przestały funkcjonować w życiu codziennym, przychodzi mi do głowy fraza „trącić myszką”, która właśnie trąci już myszką.

Tak, bardzo rzadko dziś się jej używa. A już młodsze pokolenie z pewnością tego nie zna. Stare zwroty często ulegają modyfikacji. Jest takie bardzo ostatnio popularne powiedzenie (akurat nie łączy się ze zwierzętami) wywodzące się z francuszczyzny: „chapeau bas!”, czyli „kapelusz z głowy”. Po polsku mówiło się „czapki z głów”, ale dziś coraz częściej słyszy się modyfikacje w rodzaju: „beret z głowy”. To dowodzi, jak żywy, giętki, otwarty na nowości jest język.

Wspomniała Pani o kaszubistyce. Jakie są kaszubskie frazeologizmy związane ze zwierzętami?

Lubię szczególnie dwa. Jestem żeglarką, więc ważne dla mnie są te, które nauczyły mnie czytania pogody – np. „rebne chmury”, czyli „rybne chmury”, kształtem przypominające ławice ryb. Można po nich rozpoznać, że następnego dnia lub za dwa dni nadejdzie deszcz. A piana na brzegu jeziora czy morza po kaszubsku nazywana jest „żabim mydłem”. Świetnie to pokazuje bliski związek Kaszubów z wodą, ze stworzeniami wodnymi.


Dr Małgorzata Klinkosz:

Językoznawczyni, nauczycielka języka polskiego jako obcego, onomastka i kaszubistka, adiunkt w Instytucie Filologii Polskiej na Uniwersytecie Gdańskim

Czytaj również:

Po co zwierzętom sen? Po co zwierzętom sen?
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Wiedza i niewiedza

Po co zwierzętom sen?

Adam Zbyryt

Wiemy, że śpią nawet chełbie, nicienie czy muszki owocowe. Żeby drzemać, organizm nie musi nawet mieć mózgu. Choć poznaliśmy najdziwniejsze obyczaje senne wielu gatunków, istota zjawiska pozostaje tajemnicą.

Sen towarzyszy nam od momentu, gdy przebywamy w łonie matki. Spędzamy wówczas w ten sposób nawet 95% czasu. Wiemy mniej więcej, co dzieje się nam, dorosłym podczas nocnego odpoczynku i co się stanie, jeśli zostaniemy go pozbawieni. I choć temu zagadnieniu bez wątpienia badacze poświęcili wiele nieprzespanych nocy, ewolucyjna funkcja snu pozostaje jedną z największych zagadek współczesnej biologii. Wciąż nie znamy ostatecznej odpowiedzi na najważniejsze pytania: dlaczego sen w ogóle istnieje oraz czy wszystkie zwierzęta śpią?

Czytaj dalej