O fotografii bez fotografii
Opowieści

O fotografii bez fotografii

Joanna Kinowska
Czyta się 6 minut

Vivian, czy kiedykolwiek zdałaś sobie sprawę?
Wszystkie te tajemnice, które zostawiłaś

Vivian Maier nie przestaje zadziwiać i inspirować. Zmarła w 2009 r. Amerykanka, posługująca się za życia różnymi nazwiskami i imionami, fotografka z zamiłowania i z obsesji. Zbieraczka wszystkiego. Niania. Żadna wprawdzie Mary Poppins, ale też „dziwna”. Nieprzystająca. Inna. Zrobiła setki tysięcy zdjęć, za jej życia nieznanych nikomu.

Vivian trafiła do popkultury. Ceny jej zdjęć rosną. Odnaleźli się spadkobiercy. Żywa i rozwijająca się historia. Ukazało się dotychczas pięć książek fotograficznych o jej pracy, miała kilkadziesiąt wystaw, pewnie i kilkanaście katalogów. O niej samej powstały zaledwie trzy biograficzne książki, trzy filmy dokumentalne, z których jeden – Johna Maloofa, nominowany do Oscara.

Pracowałaś na ulicach z aparatem zawieszonym na szyi
To Twoja broń, Twoja ostateczna obrona

Sława po śmierci. Docenienie po śmierci. Zdarzało się to w historii wielokrotnie. Vivian to historia współczesna, dziejąca się obok telefonów, adresów, Internetu. Autorka setek tysięcy fotografii, ale osoba tak bardzo anonimowa. Jakim cudem nikt nic nie wiedział?

Oprócz genialnych zdjęć, jej prywatna historia wciąga kolejnych fascynatów. Wszczęto śledztwo. Film Szukając Vivian Maier był przynajmniej dokumentalny. Był bardziej historią fascynacji i ogromnej pasji odkrywania, dziecięcej ciekawości Johna Maloofa, pierwszego odkrywcy Maier, więcej niż archiwisty i detektywa. Żeby się dowiedzieć, kim była kobieta, która zrobiła tyle znakomitych klatek/ujęć.

Książka Christiny Hesselholdt to, jak to ujął Chris Niedenthal: „Biografia – bez biografii”. To trochę powieść. Z Vivian, ale nie na pierwszym planie. To wielkie gdybanie w raczej podrzędnej literackiej formie. Odpychającej, odrzucającej. Zwycięża ciekawość, żeby brnąć przez nią dalej. Vivian zjawisko, zagadka i stara znajoma. Mówmy jej po prostu: Viv.

Spojrzałem w Twoją duszę, ale nigdy nie usłyszałem Twojego głosu
Czy kiedykolwiek spojrzeliśmy pod Twoje przebranie?

Niewiele wiemy o niej na pewno. Maloof przetarł szlaki, odnalazł rodziny, dzieci, którymi się opiekowała. Sprawdzono wątek francuski – zdaje się, że dwukrotnie bywała w rodzinnych stronach matki. Była też podróż dookoła świata. To, czego z kolei dokonuje w swojej książce Christina Hesselholdt, to coś więcej niż próba uzupełnienia luk w życiorysie. Autorka nie stawia nam pełnowymiarowej Vivian. Nie szuka jej, tak jak robili to do tej pory dokumentaliści. Zebrała materiał, ale rozsypuje go, wybiera kilka wątków i uruchamia naszą wyobraźnię.

Mamy przed sobą udramatyzowane losy Vivian i spotkanych przez nią ludzi. Jest rodzinne popołudnie Maierów, są odwiedziny u brata w szpitalu, podróż do Francji, są sceny z życia „podopiecznych” – jednej z rodzin. Te sceny przeważają. W końcu – poza zdjęciami, które robiła dla siebie, na życie pracowała opieką nad dziećmi. Wchodzimy im do domu i głęboko w psychikę, szczególnie w psychikę matki tej rodziny. Patrzymy i oceniamy, że zła matka zajęta własnymi psychozami. Bezradny ojciec, pan domu. Wahania matki, jej – nie Vivian – wyobraźnia, życie seksualne i fantazje. Właśnie tej pani, zdaje się o imieniu Rice. Nazwisko i tak narrator wymyślił.

Widziałem Twoją twarz, ale naprawdę zobaczyłem Twój uśmiech
Zostawiłaś ruiny czy zbudowałaś życie?

W głowę Vivian, w jej usta, włożone myśli i słowa. Czytamy i gubimy się w jej dziwactwach. Strategia znana z wielkich biografii. Wyobrażamy sobie ze strzępków postać. Tutaj jednak gubimy się w dziwactwach – które czyje, które większe?

Tak, Vivian zabierała dzieci do rzeźni, przyrządzała im dziwne dania, szperała w śmietnikach, nagabywała ludzi na ulicach, pytając z magnetofonem w ręku o zdanie na jakiś temat. Robiła zdjęcia. Była „dziwna”. Cała książka też jest dziwna. Jakby podbijając dziwactwo Vivian. Pani Rice też robi dziwne rzeczy. I narrator także. Właśnie, to zastanawiające. Narrator jest mężczyzną, opowiada i swoje historie z życia. Podgląda ten stworzony świat powieści, napędza i nim kieruje. Mężczyzna. Wypowiadają się przede wszystkim kobiety i on. To spora zagadka dla mnie. Oryginał powstał w języku duńskim, gdzie nie ma w pierwszej osobie rozróżnienia na rodzaj męski czy żeński. I nagle mamy mężczyznę. W drugiej części książki wpleciono zdecydowane wreszcie wątki biograficzne – z datami i pewnymi informacjami. Znów poszukiwaniom przewodzi narrator. Skojarzenie z Maloofem, pierwszym odkrywcą, samo się nasuwa. 

Muzea i galerie stały się Twoim domem
Czy znaczyłoby to tak wiele, gdybyś patrzyła w dół?

„Viv: Pojawia się także pytanie o styl i wybór motywów: czy zdjęcia odsyłają do konkretnej osoby, do mnie? Zastanawiam się nad tym za każdym razem, gdy oglądam jakąś wystawę. W jakim stopniu można odczytać człowieka na podstawie jego prac? Czy zdoła ukryć się za swoimi dziełami, czy wręcz przeciwnie, one go odsłonią? Wydaje mi się, że to drugie. Narrator staje się główną postacią”.

W książce brak zdjęć. Fotografia się oczywiście przewija. Pojawiają się nazwiska: Duane Michals, Man Ray, Helen Levitt, Ruth Orkin, Esther Bubley itd. Vivian „mówi” o Susan Sontag i jej eseju, wydanym w 1977 r. O fotografii. Wtedy Viv jeszcze fotografowała. Ale czy czytała ten tekst? Czy w ogóle zwracała uwagę na innych autorów i była na bieżąco ze środowiskiem fotograficznym? Autorka zakłada, że tak. A jak się nauczyła fotografować? Kogo podpatrywała? Co ją fascynowało? Czy naprawdę z nikim nie rozmawiała o swojej pracy? Autorka dodaje tu kolejną bohaterkę: Jeanne Bertrand. Z arcyciekawą historią emigrantki i fotografki, spokrewnioną z Viv. To od niej był jeden z aparatów Maier.

Więc Vivian płynnie wypowiada się o swojej pracy, o podchodzeniu blisko, wyborze obiektywu, robieniu „kompozycji”. Skromnie, metaforycznie. Mówi w książce coś, co byśmy bardzo chcieli usłyszeć… Odnajduje się też w historii fotografii, choć ta ciągle ma kłopot z Maier.

Pierwsza połowa 2018 r., 9 lat od śmierci Vivian. Manic Street Preachers nagrywają płytę Resistance is Futile, a tam piosenka Vivian.

Vivian, czy kiedykolwiek zdałaś sobie sprawę? Wszystkie te tajemnice, które zostawiłaś – będą inspirować i prowokować do uzupełnienia wiedzy o tobie. Hesselholdt robi to na twardo i ostro, wymyślając kompletnie nowy świat. Ja chyba za taką sławę bym podziękowała. Ty, Viv, musisz być chyba na to wszystko wściekła.

 

Śródtytuły pochodzą z piosenki Vivian Manic Street Preachers, tłum. autorki.

Czytaj również:

Zespół stresu porozbiorowego
i
Rejtan (1866) Jan Matejko, zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie (źródło: Wikimedia Commons)
Wiedza i niewiedza

Zespół stresu porozbiorowego

Mikołaj Gliński

W stulecie odzyskania niepodległości przyglądamy się dziwnym Polaków relacjom z wolnością. W pierwszym odcinku stawiamy pytanie: czy dla ojczyzny można oszaleć? Otóż w historii Polski nieraz się to zdarzało. Lista chorób psychicznych o patriotycznym rodowodzie wystarczyłaby na obdarowanie kilku narodów.

Podobno kładł się w ciemnym pokoju i nie pozwalał, aby z oczu i twarzy spędzano mu siadające muchy. Leżał tak długie godziny w milczeniu i bezruchu ze wzrokiem utkwionym w jeden punkt. Kiedy indziej zdawało mu się, że widzi latawce na niebie – rozmawia z nimi, goni je i pod sąd na sejm odsyła. Innym razem – że rosną mu skrzydła. Wtedy uciekał przed opiekunami do ogrodu lub na okoliczne pola i wyobrażał sobie, że odlatuje w dal. 

Czytaj dalej