Drugi album folkpopowej artystki Phoebe Bridgers ukazał się dzień przed pierwotnie zapowiadaną premierą. Kalifornijka zdecydowała się na ten ruch, by wyczekiwany Punisher nie trafił na półki w budzący aktualnie szczególne emocje w USA Dzień Wyzwolenia. Może artystka kierowała się empatią i trafnie odczytała nastroje społeczne, a jednak trochę szkoda, że tym samym jej album nie ukazał się razem z wydanymi w Juneteenth płytami Boba Dylana i Neila Younga. Bo jeśli bić się z gigantami o uwagę, to właśnie taką płytą.
Zacznijmy od tego, że Punisher to najlepsza płyta Bridgers, włączając w to jej nagrania z Boygenius i Better Oblivion Community Center. Piosenki tu zebrane to delikatny folk w duchu Cat Power czy Elliotta Smitha, który – podobnie jak u przywołanych artystów – nie wstydzi się swoich popowych zapędów. Inna sprawa, że ten mariaż nie zawsze udaje się Bridgers. Intymne, kameralne Garden Song budzi u mnie najlepsze skojarzenia z piosenkami Joni Mitchell czy The Big Thief. Bardziej prostolinijne Kyoto to po prostu dobra radiowa piosenka w stylu Neko Case. Po drugiej stronie skali umieściłbym natomiast Chinese Satellite z jej stadionowym, iście Coldplayowym refrenem. Jak łatwo odczytać, Bridgers najbardziej przekonuje mnie w kameralnych, ascetycznych momentach. Sufjanowskie zakończenie I Know The End czy Velvetowski motyw w ICU są świetnie zrealizowane, ale no cóż – wolę oryginały. Natomiast te balladowe „snuje” pokroju Moon Song, Halloween czy Punisher robią na mnie duże wrażenie.
Nieśpieszne tempa i ascetyczne aranżacje dają Bridgers przestrzeń, by mogła nam zaoferować to, co ma najlepszego. Bo jedna rzecz, że po prostu świetnie się słucha jej czystego, śpiewającego na granicy szeptu głosu. Co ciekawe, w jej manierze momentami słyszę wyraźniejszy wpływ Elliotta Smitha (Halloween) niż folkowych wokalistek. Przede wszystkim jednak w tych spokojniejszych momentach albumu jeszcze mocniej działają pisane przez Bridgers teksty. W dużej mierze są to osobiste, poetyckie historie o zagubieniu, rozpadających się relacjach i drobnych dziwactwach. Niby nic nowego, ale podane jest to wszystko z wykorzystaniem niesztampowych metafor, błyskotliwych obserwacji i ciętego, sardonicznego humoru. Tak jest we wspaniałej pierwszej zwrotce Halloween o mieszkaniu w sąsiedztwie szpitala czy w Moon Song z głośnymi już linijkami: „We hate Tears in Heaven/but it’s sad that this baby died”. Zresztą sam tytuł albumu świadczy już o nietuzinkowym spojrzeniu na świat i poczuciu humoru artystki, dla której tytułowy Punisher (Wymierzający karę) oznacza namolnego, nieznośnego fana. W przypadku napisanej przez Bridgers piosenki jest nim ona sama w stosunku do wspomnianego już kilkakrotnie Elliotta Smitha.
Smutny, lecz brylujący dowcipem, kameralny, acz przebojowy Punisher momentalnie zrobił z Bridgers gwiazdę. Ja mam w stosunku do niego obiekcje, ale przede wszystkim mam słabość do kameralnych ballad z tekstami rodem z wagi ciężkiej. Dlatego polecam, choć z zastrzeżeniami.
Dzięki Tobie, możemy zrobić jeszcze więcej – wesprzyj nas!
Fundacja PRZEKRÓJ