Pozdrowienia z Betonii
Przemyślenia

Pozdrowienia z Betonii

Aleksandra Kędziorek
Czyta się 4 minuty

Gdy w 1972 r. wyburzono bloki na osiedlu Pruitt-Igoe w St. Louis w stanie Missouri, krytyk architektury Charles Jencks ogłosił śmierć modernizmu. I byłby to rzeczywiście spektakularny koniec pewnej epoki, gdyby nie to, że nadal, po prawie 50 latach, mieszkamy w blokach.

Klatkowce, punktowce, galeriowce, trzonoliniowce – to tylko kilka gatunków z bogatej architektonicznej rodziny blokowców. Różnią się między sobą formą i technologią wykonania. Choć często upraszczamy, określając wszystkie mianem „wielkiej płyty”, w powojennym budownictwie mamy również do czynienia z budynkami wykonanymi w technologii wielkiego bloku, systemu W70, ramy H i wielu, wielu innych. Dziś część z nich próbuje uciec od tej taksonomii i ukryć się pod bardziej luksusowo brzmiącą nazwą „apartamentowiec”, ale nie oszukujmy się – to wciąż są, przede wszystkim, bloki.

Opowiedzenie o czymś tak powszechnym i wszechobecnym jak masowe budownictwo mieszkaniowe stanowi ogromne wyzwanie. Każdy, kto kiedykolwiek mieszkał w bloku, ma na jego temat sporo do powiedzenia. Nie od dziś też przyglądają mu się uważnie badacze architektury, socjolodzy czy artyści. Łatwo wywołać wśród czytelników lawinę komentarzy z gatunku „a czego tu jeszcze brakuje” (Kaja Puto na łamach dwutygodnik.com wskazuje na Europę Wschodnią, mnie natomiast podczas lektury towarzyszyło pytanie: a dlaczego tylko Europa?).

Temat jest zresztą od kilku lat mocno eksploatowany. Blokowiska były głównymi bohaterami słynnej już wystawy Betonowe dziedzictwo. Od Le Corbusiera do blokersów w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej w 2007 r., a w tym roku powróciły w filmach dokumentalnych: rewelacyjnym popularyzatorskim cyklu Bloki w reżyserii Tomasza Knittla (TVP Kultura) czy słabszym operatorsko materiale w reżyserii Konrada Królikowskiego pod tym samym tytułem.

Chomątowska nie odkrywa więc Ameryki. Nie udaje też, że jest w stanie przedstawić temat w wyczerpujący sposób. Skupia się na wybranych osiedlach, czyli berlińskich Gropiusstadt (które pierwotnie miało być głównym tematem tej książki), Marzahn i blokach przy Platz der Vereinten Nationen, krakowskich Krowodrza Górka i Azory oraz na pojedynczych przykładach z Wielkiej Brytanii czy Szwecji. Dobór ten i poświęcenie uwagi łączącemu Wschód i Zachód Berlinowi pokazują, jak błędne jest kojarzenie bloków wyłącznie z dziedzictwem postkomunistycznym. Zachód widziany z perspektywy wschodu Europy miał być „inny i wyjątkowy, zawsze w jednym egzemplarzu”. Tymczasem bloki powstawały po obu stronach żelaznej kurtyny. Same w sobie nie były ani socjalistyczne, ani kapitalistyczne. Były – po prostu – blokami.

Z książki dowiemy się wiele na temat pierwszych fascynacji architektów możliwościami prefabrykacji, a także ich późniejszych prób budowania dużo i szybko w odpowiedzi na panujący w powojennej Europie głód mieszkaniowy, ale przy zachowaniu przynajmniej minimalnej różnorodności. Przeczytamy o licznych rozwiązaniach lokalnych, które uchroniły Polskę przed zalewem transportowanych statkami z ZSRR „bloków leningradzkich”. Popatrzymy też na bloki z perspektywy ich wieloletnich użytkowników, mogąc skonfrontować te relacje z własnymi wspomnieniami czy wyobrażeniami.

Książki Chomątowskiej nie czyta się jak 13 pięter Filipa Springera. Ten reportaż o mieszkalnictwie, skonstruowany niemal jak powieść kryminalna, trzymał czytelników w napięciu do ostatniej strony. Tu narracja snuje się wolniej, trochę jakbyśmy przechadzali się nieśpiesznym krokiem po kolejnych osiedlach, i trzeba nieco większego samozaparcia, by dotrzymać autorce towarzystwa do końca.

W zrozumieniu struktury książki i przewidzeniu tego, co czeka nas na kolejnych stronach (a tym samym utrzymaniu naszej uwagi), nie pomagają tytuły rozdziałów, które choć zawierają nazwy omawianych osiedli, nie do końca odzwierciedlają treść poszczególnych części (a szkoda, bo w ten sposób nie da się też tej książki używać inaczej jak tylko do linearnej lektury). Ciekawym rozwiązaniem są natomiast fotografie Krzysztofa Skłodowskiego potraktowane nie tyle jako ilustracje do tekstu, ile jako osobny esej wizualny. Ich (zapewne) pozornie przypadkowy rozkład w książce potęguje wrażenie wszechobecności bloków, pokazując jednocześnie ich różnorodność.

Beata Chomątowska nie jest pierwszą ani ostatnią autorką, która konfrontuje się z blokową rzeczywistością. Bloki znacząco wpłynęły na sposób, w jaki żyjemy, mieszkamy i postrzegamy otaczającą nas przestrzeń. Pora może zwrócić się do architektów i sprowokować ich do dyskusji, czy są w stanie wymyślić dla nas inną niż złożona z prefabrykatów mieszkaniową przyszłość?

Czytaj również:

Żaden beton
i
Pałac Bursztynowy, Jaipur, Indie; zdjęcie: RealityImages/Adobe Stock
Marzenia o lepszym świecie

Żaden beton

Klaudia Khan

Tradycyjne domy w gorących rejonach świata – zbudowane z gliny, z małymi oknami, wewnętrznymi dziedzińcami czy wieżyczkami „łapiącymi wiatr” – nie potrzebowały klimatyzacji i wiatraków, aby użyczyć chłodnego schronienia mieszkańcom.

W Bannu, położonym w południowej części prowincji Khyber Pakhtunkhwa w Pakistanie, popołudniami życie spowalnia. Wyludniają się dziedzińce tradycyjnych domów. Mieszkańcy udają się na poobiednią drzemkę albo chronią przed słońcem na werandzie od wewnętrznej strony domu. Jest kwiecień i temperatura dochodzi do 30°C. Wysokie stropy, grube gliniane ściany i podłogi wyłożone płytkami z gliny oraz niewielkie otwory okienne znajdujące się niemal pod sufitem skutecznie chronią nas przed żarem dnia. W czerwcu i lipcu będzie jeszcze goręcej, nawet do 45°C. Werandy zostaną osłonięte kotarami albo trzcinowymi roletami, a gdy zabraknie prądu – czyli przez większą część doby – odrobinę chłodu zapewnią jaali, tzn. ażurowe łamacze światła zdobiące ściany.

Czytaj dalej