
Mateusz Demski: Pomysł na film o Borowczyku zrodził się z potrzeby przybliżenia szerszej publiczności reżysera zapomnianego. Myślę, że Twój dokument dla wielu jest pierwszym zetknięciem z Borowczykiem.
Kuba Mikurda: Tak też wynika z moich rozmów z widzami. Oczywiście wiele osób kojarzy Dzieje grzechu, jedyny polski film Borowczyka z 1975 r., czasem Blanche (1971 r.) na podstawie Mazepy Juliusza Słowackiego. No i animacje, które Borowczyk tworzył z Janem Lenicą w latach 50. Tymczasem kiedy Borowczyk wyjechał z Polski w 1959 r., jego kariera animatora dopiero się zaczynała. Owszem, pierwsze filmy, które robił z Lenicą, nadały temu gatunkowi nową i pojemniejszą formułę, ale dopiero we Francji Borowczyk rozwinął skrzydła. W latach 60. wypróbował praktycznie wszystkie dostępne techniki – od kolażu przez rysunek po animację poklatkową. Z filmu na film dowodził, że animacja może być pełnoprawnym awangardowym dziełem sztuki, a nie tylko rozrywką dla dzieci, jak filmy Disneya czy kreskówki Warner Bros.
Tyle że poza nielicznymi pokazami na festiwalach animacje Borowczyka, które zbudowały jego pozycję we Francji, nigdy nie trafiły do polskiego widza. W latach 90. zaś, kiedy obieg filmów się spluralizował, taśmy z animacjami były już tak zniszczone, że Borowczyk nie zgadzał się na ich pokazywanie. Był skrajnym estetą, nie chciał dopuścić, żeby widzowie oglądali filmy w gorszej jakości, w wersjach, które odbiegały od jego pierwotnej wizji. Ciężko w to uwierzyć, ale większość z nich doczekała się rekonstrukcji cyfrowej dopiero kilka lat temu!
Mówisz, że Borowczyk zerwał z tradycyjną formułą filmu animowanego. Podobno uważał Walta Disneya za wroga numer jeden.
Tak. Według Borowczyka Disney zdradził animację, zmarnował jej