Rodzina na swoim
Opowieści, Sztuka + Opowieści

Rodzina na swoim

Jakub Popielecki
Czyta się 4 minuty

Pamiętam swój kinowy seans Pixarowskiego WALL-E. Po sali biegały szkraby ewidentnie znudzone pierwszą połową filmu, niemal w całości niemą. Dopiero kiedy akcja przyspieszyła, a na ekranie zrobiło się głośniej, sala wreszcie ucichła i wciągnęła się w spektakl. Niestety albo stety, na tym polega paradoks Pixara: studio jest zbyt ambitne, by mogła to docenić jego docelowa, nieletnia widownia. A przy okazji bywa zbyt wybitne, by tę wybitność dało się przekuć w normę i utrzymać wyśrubowany poziom z czasów, gdy niemal co roku serwowano nam kolejne arcydzieło (choćby wspomniany WALL-E). I choć Iniemamocni 2 są całkiem mocni, to pięknie ilustrują ów Pixarowski impas. Zarazem nie dorastają do genialnego pierwowzoru, jak i „przerastają” swoich małoletnich odbiorców.

Akcja rusza dosłownie parę chwil po zakończeniu pierwszej części, tytułowa rodzinka superbohaterów nie zmieniła się ani trochę, ale od premiery tamtego filmu minęło dobre 14 lat. Zmieniła się więc widownia i zmienił się kontekst, w jakim animacja trafia do kin. Siedmiolatek, który oglądał Iniemamocnych w roku premiery, żył w dużo bardziej analogowym świecie i nie dostawał co miesiąc nowego blockbustera z superbohaterami w roli głównej. Dziś ten widz jest dorosły, w kieszeni ma smartfona i pewnie dopiero co obejrzał Avengers: Wojna bez granic albo Deadpool 2. Czyżby Bird postanowił zrobić film przede wszystkim dla niego? Tak to wygląda: Iniemamocni 2 niosą przestrogę przed nadużywaniem nowych technologii, namysł nad niuansami zarządzania publicznym wizerunkiem oraz dyskusję o moralnych ambiwalencjach zawodu superbohatera. Brzmi… poważnie. Oczywiście oryginał też miał swój ciężar: Bird opowiadał tam o kryzysie wieku średniego i puszczał oko do czytelników Watchmen Alana Moore’a. Wydaje się jednak, że „dwójka” jest ciut przegadana i trochę niesprawiedliwie stawia widza dorosłego przed widzem niedorosłym.

Co wcale nie znaczy, że nie jest to kino pełną gębą familijne. Wciąż obowiązuje zgrabna metafora z pierwszej części: moc każdej z postaci odpowiada jej miejscu w rodzinnej układance. Mama Elastyna dwoi się i troi, więc jest superrozciągliwa; córka Wiola to nieśmiała nastolatka, więc potrafi robić się niewidzialna – i tak dalej. Bird układa film piętrowo, przyporządkowując kolejnych bohaterów poszczególnym grupom wiekowym na widowni. Polemiki o sprawiedliwości oraz rodzicielskie dylematy Pana Iniemamocnego i Elastyny to coś dla rodziców, emocjonalne perypetie Wioli albo problemy Maksa z odrabianiem lekcji znajdą zrozumienie wśród ich rówieśników, a hitem wśród najmłodszych będzie z pewnością mały Jack-Jack – niemowlęca slapstickowa petarda.

Nie jest to jednak dynamika wykuta w kamieniu, a Iniemamocni 2 nie są hymnem na cześć tradycyjnego modelu rodziny. Wręcz przeciwnie. W wyniku fabularnych komplikacji rodzice muszą zamienić się rolami: Pan Iniemamocny zostaje w domu, by zająć się dziećmi, a Elastyna rusza ratować świat w świetle jupiterów. Bird oczywiście rozgrywa temat komediowo: żona kwitnie w oczach, pędząc po dachach motocyklem i naparzając kolejnych przestępców, mąż tymczasem staje się wrakiem człowieka, który w kapciach i z worami pod oczami usiłuje zapanować nad logistyczno-emocjonalnym chaosem domowego ogniska. Właśnie tutaj owa superbohaterska metafora nabiera prawdziwych rumieńców: wychowywanie dzieci to istny heroiczny wyczyn, a kobieca emancypacja jest super. Twórcy nie wszczynają może obyczajowej rewolucji, ale pokazują, że da się – i warto – kruszyć skostniałe przyzwyczajenia. Inna sprawa, że bez supersiły (woli) oraz (emocjonalnej) elastyczności się nie obędzie. 

I nawet jeśli czuć drobny żal, że Iniemamocni 2 nie są kolejnym godnym legendy „pixarem”, to i tak chyba najlepszy film studia od czasu (rewelacyjnego) W głowie się nie mieści. A że (z wyjątkiem serii Toy Story) Pixar generalnie średnio radzi sobie z sequelami, rzetelność Iniemamocnych 2 wyrasta na całkiem poważny atut. Tym bardziej, że faktycznie „nie ma mocnych” na tak dynamiczne, wirtuozersko zainscenizowane sekwencje akcji jak pościg Elastyny za uciekającym pociągiem czy na takie perełki fizycznej komedii jak starcie Jack-Jacka z buszującym w śmietniku szopem. Co tu dużo gadać: oto wizualnie imponujący, emocjonalnie zniuansowany, obyczajowo świadomy, autentycznie zabawny film zarówno dla młodych, jak i starych (ewentualnie trochę bardziej dla tych drugich). Byłoby miło, gdyby każdej kinowej premierze dało się zarzucić co najwyżej, że nie jest arcydziełem.

Czytaj również:

Lekcje z krańców świata
i
Werner Herzog na planie filmu „Inferno”; zdjęcie dzięki uprzejmości Netflix
Opowieści, Sztuka + Opowieści

Lekcje z krańców świata

Mateusz Demski

Werner Herzog zawsze miał w sobie gotowość do odkrycia czegoś niezwykłego, ale świat wciąż pozostaje dla niego wielką tajemnicą.

Natura była jego pasją od najwcześniejszych lat.

Czytaj dalej