Słodko-gorzkie
i
Sault „Untitled (Rise)” Forever Living Originals 2020
Przemyślenia

Słodko-gorzkie

Jan Błaszczak
Czyta się 3 minuty

Ulice amerykańskich miast wibrowały jeszcze gniewem i desperacją setek tysięcy demonstrujących po zabójstwie George’a Floyda, gdy producent Terrace Martin w towarzystwie Kamasiego Washingtona i Denzela Curry’ego nagrywał utwór Pig Feet. I doskonale to słychać. Numer ten niesie energia bliższa dokonaniom Rage Against The Machine niż produkcjom, z których kojarzymy na co dzień tę trójkę artystów. Ich napędzana poczuciem bezradności wściekłość wpływa na warstwę muzyczną utworu, który atakuje z siłą punk-rocka czy colemanowskiego free jazzu. Znajduje odbicie również w pełnych brutalności wersach. W rezultacie Pig Feet to protest song pisany na gorąco, dźwiękowy dokument z burzliwego lata 2020 r. Utwór, którego nie sposób wyciągnąć z kontekstu.

Na antypodach takiego podejścia znajduje się najnowszy album brytyjskiego zespołu Sault. Płytę Untitled (Rise) wypełniają pięknie wyprodukowane, ciepło brzmiące piosenki, w których słychać R&B, soul, jazz, dub, elementy afrobeatu, a nawet house. Sault są do pewnego stopnia spadkobiercami środowiska Soulquarians i twórców takich jak Erykah Badu, Bilal czy D’Angelo. Poruszają się w podobnej estetyce, co twórcy amerykańskiego neosoulu, a Untitled (Rise) jest dowodem na to, że nie są od nich mniej utalentowani. Jest coś jeszcze, co łączy te środowiska – duma ze swojej tożsamości i chęć, by w swoich potencjalnie radiowych utworach poruszać treści społeczno-polityczne. Przy czym, naprawdę, ze świecą szukać albumu, który z taką wprawą wplatałby gorzkie treści w słodkie melodie.

Weźmy takie Uncomfortable, które brzmi jak zwiastun trzeciej części New Amerykah Badu. Lekki soulowy numer ze zwiewnym refrenem podawanym w rytm odrobinę funkującego basu. Sama przyjemność. A przynajmniej do czasu, kiedy wsłuchamy się w tekst podejmujący temat policyjnej brutalności oraz tytułowego dyskomfortu będącego udziałem osób przyglądającym się z boku protestującym pod sztandarem Black Lives Matter. „Maybe you’re uncomfortable / With the fact we’re waking up / Why do you keep shooting us?” – dobiega do nas na tle akompaniamentu tak rozkosznego, jak gdyby zaangażowani w nagrania instrumentaliści nie znali języka angielskiego. Ten kontrast pomiędzy formą a treścią jest jeszcze wyraźniejszy w You Know It Ain’t, gdzie nie tylko warstwa instrumentalna, ale też ekspresja wokalistki sugerowałaby, że mamy do czynienia z jakąś zabawną anegdotą, serdecznym wspomnieniem, a nie podlaną goryczą opowieścią o hipokryzji. Warto wspomnieć, że to piosenka wymierzona w potencjalnych odbiorców Sault. Przytyk w stronę operujących frazesami liberałów i lewicowców na pokaz, który wpisuje się w silną w afroamerykańskiej literaturze i popkulturze tradycję zakładającą, że czasem lepszy znajomy wróg niż dwulicowy przyjaciel.

Wróćmy jednak do samej muzyki, bo zasługuje na to zarówno jakość samych kompozycji, jak i lekkość, z którą Sault nawiązuje tu do kolejnych gatunków. Nie mogę się np. nadziwić piosence Free, gdzie zwrotka będąca funkowym wzorcem metra z Sèvres przeobraża się nagle w poruszający neosoulowy refren godny Maxwella. The Beginning & The End to natomiast wyrosła z afrobeatu piosenka manifest, która mogłaby się spokojnie ukazać na płycie Seuna Kutiego. Mroczniejsza, niebojąca się orkiestracji ostatnia strona albumu kojarzy mi się trochę z tegorocznym albumem Kamaala Williamsa (smyki!), ale to przecież wciąż przede wszystkim dialog z soulową tradycją. Jest jeszcze Fearless, w którym funk i disco zderzają się ze sobą niczym ból i nadzieja, o których traktuje ta porywająca piosenka. Piosenka, dodajmy, jakich wiele na monumentalnym Untitled (Rise) – a przecież jest to już drugi album wydany przez Brytyjczyków w 2020 r.

Przez kogo dokładnie? Trudno powiedzieć. Wiadomo, że w Sault zaangażowany jest Inflo – producent współpracujący z Little Simz i Michaelem Kiwanuką. Poza jego pseudonimem rozkładana czarna obwoluta albumu nie zdradza wielu informacji. W tym wypadku wydaje mi się, że nie jest to PR-owy zabieg. Przypomina mi to raczej inicjatywę jednej z gwiazd NBA, która po zabójstwach George’a Floyda i Breonny Taylor zamierzała kontynuować rozgrywki w koszulce bez swojego nazwiska na plecach. argument sportowca był taki, że poza boiskiem, na ulicach miast jego przywileje wynikające z popularności czy bogactwa znikają, bo rasizm nie dotyczy jednostek, ale całych społeczności. I mam wrażenie, że taka właśnie jest wymowa anonimowości Sault, który na powtarzające się pytania o personalia mógłby ewentualnie odpowiadać: „nazywam się Milijon”.

Czytaj również:

Słuchać albo nie słuchać – 1/2021
Przemyślenia

Słuchać albo nie słuchać – 1/2021

Jan Błaszczak

Śpiewnik domowy
Łona i Webber

Tak dobrze przy ich muzyce nie bawiłem się od czasu Cztery i pół. Nowa płyta tego duetu, Śpiewnik domowy, to forma krótka, lecz olimpijska. Zwłaszcza od strony muzycznej, bo Webber, wypuszczając się coraz dalej poza hiphopowe rejony, przechodzi tu samego siebie. Z kolei No akomodejszon (z „Lagos” robiącym za „legos”) to jedna z najlepszych piosenek w historii szczecinian.

Ultra Mono
Idles

Nowa płyta punkowców z Idles to wymarzony soundtrack do robienia rzeczy brawurowych, nieodpowiedzialnych i po prostu głupich. Ostrożnie!

Czytaj dalej