Spraw sobie psa Spraw sobie psa
i
„Letni wieczór na plaży Skagen – artysta i jego żona”, Peder Severin Krøyer, 1899 r., Hirschsprung Collection (domena publiczna)
Opowieści

Spraw sobie psa

Ernest Hemingway
Czyta się 8 minut

Ernest Hemingway, laureat Nagrody Nobla, to jeden z największych pisarzy naszej doby. Dwa opowiadania z ciemności powstały w 1954 roku, kiedy Hemingwayowi po katastrofie samolotowej długo groziła utrata wzroku. Oto jedno z tych opowiadań.

— A potem co zrobiliśmy? — zapytał.

Powiedziała mu.

— To bardzo dziwne. Tego zupełnie nie pamiętam. Powinienem, ale nie pamiętam. Przypominam sobie tylko, jak kobiety szły ścieżką po wodę i że niosły dzbanki na głowach i pamiętam klucz gęsi. Pamiętam, że cały czas leciały bardzo powoli, unosząc się albo spadając. Nadszedł wielki odpływ, piasek miał żółty kolor i przy dalszej wyspie stworzył się kanał. Wiał mocny wiatr, lecz nie było żadnych much ani moskitów. Mieliśmy dach i podłogę cementową i dach podtrzymywały takie pale, a wiatr to przewiewał. W dzień było chłodno, a nocą chłodno i rozkosznie.

— Czy pamiętasz, jak zjawiła się wielka łódź, jak ją kołysało?

— Tak, pamiętam i jak załoga przypłynęła na małych łódkach i jak marynarze wysypali się na plażę i jak gęsi się ich przestraszyły i kobiety też.

— Tego dnia złowiliśmy masę ryb, lecz trzeba było wracać, bo tak bujało.

— To też pamiętam.

— Pamięć ci dzisiaj dopisuje — powiedziała — ale teraz dość wspomnień.

— Żałuję, żeś nie miała okazji polecieć do Zanzibaru. Ta wielka plaża była świetna do lądowania. Mogłaś świetnie wystartować i wrócić.

— Jeszcze będziemy mogli polecieć do Zanzibaru. Przestań już wspominać. Czy chciałbyś, żebym ci teraz poczytała? Zawsze znajdzie się coś w starych New Yorkerach, cośmy przegapili.

— Nie — odpowiedział. — Proszę cię, nie czytaj mi dzisiaj. Pogadajmy sobie jeszcze. Pogadajmy o dawnych; dobrych czasach.

— Czy chcesz, żebym ci powiedziała, jak jest dzisiaj na dworze?

— Pada — powiedział. — Wiem.

— Pada bardzo silnie. W taką pogodę na pewno nie będzie turystów. Moglibyśmy zejść na dół i posiedzieć przy kominku.

— Możemy tak czy tak. Oni mi już nie przeszkadzają. Nawet lubię słuchać, jak rozmawiają.

— Niektórzy są okropni. Ale inni całkiem przyjemni. Wydaje mi się, że do Torcello przyjeżdżają sympatyczni turyści.

— Masz rację — zastanowił się. — Nie wpadło mi to do głowy. Jak człowiek nie jest sympatyczny, to nie ma tu dla niego nic do oglądania.

— Czy zrobić ci coś do picia? — spytała. — Wiesz, że jestem do niczego jako pielęgniarka. Nigdy się tego nie uczyłam i nie mam w tym kierunku żadnych zdolności. Ale umiem mieszać trunki.

— Napijmy się.

— Co chcesz?

— Wszystko mi jedno.

— Zrobię ci niespodziankę. Zejdę na dół.

Słyszał, jak otwierała drzwi, jak je zamknęła, słyszał jej kroki po schodach i pomyślał, muszę coś zrobić, żeby wyjechała. Muszę coś wykombinować, żeby wyjechała stąd. Ja już będę z tym żył do końca, ale nie chcę jej zniszczyć. Nie chcę jej zrujnować życia. Jest taka dobra, ale nie została na to stworzona. To znaczy do takiej dobroci. To znaczy, żeby być dobrą na co dzień i na nudno.

Słyszał, jak wraca schodami i wyczuł różnicę w jej chodzie. Teraz, kiedy niosła w rękach dwie szklanki, a przedtem, kiedy miała ręce puste. Słyszał deszcz bijący o szyby i poczuł zapach palących się polan w kominku. Gdy weszła do pokoju, wyciągnął trochę za wcześnie rękę. Ale zaraz poczuł wysoką, chłodną szklankę i objął ją mocno palcami. Wiedział, że i ona dotyka szklanki swoją ręką.

— To nasz trunek, myśmy go tu wymyślili — powiedziała. — Campari i dżin z lodem.

— Cieszę się, że nie należysz do pań, które mówią „na lodzie”.

— Skąd. Nigdy bym tego nie powiedziała. Bywaliśmy na lodzie. Pamiętasz?

— O tak, ale staliśmy na własnych nogach i zdawało się, że to już koniec wszystkiego. Czy wiesz, kiedyśmy wykluczyli te wszystkie powiedzonka?

— Aha, to było w okresie mojego lwa. To był piękny lew. Nie mogę się już doczekać, kiedy go wreszcie zobaczymy?

— Ja też.

— Przepraszam.

— Czy zapomniałaś, że i to powiedzonko jest zabronione?

— O mały włos nie powtórzyłam go znowu…

— Wiesz co — powiedział. — Mamy szczęście, żeśmy tu przyjechali. Pamiętam tu wszystko tak doskonale, że łatwiej to trawię. To słówko też niedługo wykluczymy z naszego słownika. Ale tu jest naprawdę doskonale. Kiedy słyszę deszcz, widzę go na kamieniach i na kanale i na lagunie i wiem, w którą stronę chylą się drzewa i jak wygląda kościół i wieża w każdym oświetleniu. Dla mnie nie ma lepszego miejsca. Wszystko jest znakomite. Mamy świetne radio i doskonały dyktafon i zobaczysz, że będę tu pisał lepiej niż kiedykolwiek. Jeżeli dyktować powoli, to można całkiem dobrze dobierać słowa. Będę pracował powoli i obejrzę sobie każde słowo, zanim je wypowiem. Kiedy są niedobre, to brzmią źle i można je zmieniać i zmieniać, dopóki się nie trafi. Kochanie, powiadam ci, właściwie nie mogło być lepiej.

— Filip…

— Gówno — krzyknął. — Ciemność jest tylko ciemnością. To jeszcze nie jest prawdziwa ciemność. Widzę wszystko, co jest w środku, i z moją głową jest coraz lepiej. Zaczynam sobie wszystko przypominać i mogę sobie różne rzeczy wymyślać. Zobaczysz. Poczekaj tylko. Czy nie przypomniałem sobie dzisiaj wielu rzeczy?

— Pamięć wraca ci z każdym dniem. Robisz się coraz silniejszy.

— Jestem silny — powiedział — a gdybyś ty chciała…

— Gdybym co?

— Gdybyś chciała sobie wyjechać i odpocząć i popatrzeć na co innego.

— Czy już mnie nie chcesz?

— Chcę cię bardzo, kochanie.

— To po co mówisz o moim wyjeździe? Nie jestem pielęgniarką, ale umiem robić rzeczy, których inni ludzie nie potrafią. A poza tym przecież się kochamy. Kochasz mnie i wiesz o tym. A poza tym wiemy różne rzeczy, których nikt inny nie wie.

— I robimy wspaniałe rzeczy po ciemku — dodał.

— I robiliśmy wspaniałe rzeczy w biały dzień.

— Wiesz, że właściwie lubię ciemność. Przewyższa jasność pod wieloma względami.

— Nie kłam za bardzo. Nie musisz być aż taki szlachetny.

— Posłuchaj deszczu. Jak wygląda morze?

— Jest odpływ. Wiatr odepchnął fale bardzo daleko. Można by pójść piechotą do samego Burano.

— Aha, z wyjątkiem jednego miejsca. Czy jest dużo ptaków?

— Rybitwy i mewy. Siedzą na piasku, a gdy próbują się wznieść, chwyta je wiatr.

— A czy nie ma żadnych lądowych ptaków?

— Mało. Siedzą na tej części plaży, która wyłania się tylko, gdy jest silny odpływ.

— Jak myślisz, będzie w tym roku wiosna?

— Nie mam pojęcia — odpowiedziała. — Jakoś się na to nie zanosi.

— Czy wypiłaś wszystko?

— Prawie. A dlaczego ty nie pijesz?

— Oszczędzałem.

— Wypij — uśmiechnęła się. — Jak nie wolno ci było wcale pić, to było okropne.

— Nie, ale wiesz, jak byłaś na dole, to sobie pomyślałem, że właściwie mogłabyś się przejechać do Paryża i do Londynu. Zobaczyć się z ludźmi, zabawić się, a potem wróciłabyś i byłaby już wiosna i opowiedziałabyś mi wszystko.

— Nie.

— Wydaje mi się, że byłoby to wcale niegłupie. Wiesz, to jest długa i idiotyczna historia i musimy się jakoś do niej przyzwyczaić. Nie chciałbym wyczerpać twojej cierpliwości. Wiesz…

— Byłabym ci wdzięczna, gdybyś przestał mówić „wiesz”.

— Widzisz. O takie rzeczy właśnie mi chodzi. Przez ten czas mógłbym się nauczyć mówić w sposób mniej irytujący. Jak wrócisz, może się okazać, że jesteś we mnie na nowo zakochana.

— Co robiłbyś w nocy?

— Noce są łatwe.

— Ach tak? Jeszcze mi powiesz, że już nauczyłeś się spać?

— Nie jeszcze, ale właśnie mam zamiar to zrobić. — Wypił do połowy szklanki. — To część mojego planu. Widzisz, to jest tak. Jak ty wyjedziesz, to ja będę miał czyste sumienie, a wtedy będę zasypiał automatycznie. Wezmę poduszkę przedstawiającą moje czyste sumienie, obejmę ją i od razu zasnę. Jeżelibym się przypadkiem obudził w nocy, to będę myślał o bardzo nieprzyzwoitych i pięknych rzeczach. Albo będę składał sobie znakomite przyrzeczenia, albo będę sobie różne rzeczy przypominał. Wiesz, chciałbym, żebyś się trochę zabawiła…

— Błagam, przestań mówić „wiesz”.

— Postaram się. Wiem, że to słówko jest zakazane, że wsadziliśmy je za kratki, ale wciąż przez omyłkę otwieram je. Rozumiesz, nie chcę, żebyś była dla mnie jak ten widomy pies dla ślepego.

— Nie jestem nim i dobrze o tym wiesz. Poza tym nie mówi się widomy pies. Najwyżej widzący. I to też nie.

— Wiem. Może byś tu przyszła i usiadła przy mnie. Jeżeli masz ochotę?

Podeszła i usiadła na łóżku i razem przysłuchiwali się deszczowi, uderzającemu twardo w szyby. A on starał się nie położyć jej rąk na twarzy i włosach sposobem ślepców, ale nie wiedział, jak inaczej dotknąć jej twarzy. Przycisnął ją do siebie i pocałował w czubek głowy. Będę musiał spróbować tego innym razem, pomyślał. Nie powinienem być taki dumy, lubię ją dotykać i kocham ją bardzo i zrobiłem jej wielką krzywdę i teraz muszę dbać o nią, jak mogę najlepiej. Jak będę myślał tylko i wyłącznie o niej, to wszystko będzie dobrze.

— Postaram się nie mówić „wiesz” — odezwał się. — Możemy zacząć od tego.

Potrząsnęła głową i poczuł, jak zaczęła drżeć.

— Mów, co chcesz — powiedziała i pocałowała go.

— Błagam cię, nie płacz.

— Nie chcę, żebyś spał z jakąś ohydną poduszką.

— Nie, nie, z żadną ohydną poduszką.

Przestań, powiedział do siebie, przestań w tej chwili.

— Posłuchaj tu, zejdziemy teraz na dół i zjemy obiad przed kominkiem. Tak jak dawniej, i powiem ci, że jesteś uroczą dziewczyną i że jesteśmy obydwoje bardzo wielkimi szczęściarzami.

— Naprawdę jesteśmy.

— I damy sobie radę.

— Tylko nie chcę, żebyś mnie odsyłał.

— Nikt cię nie odsyła.

Lecz schodząc po schodach ostrożnie i wyczuwając każdy stopień i trzymając się mocno poręczy, myślał: Muszę ją jakoś stąd wydostać i to jak najszybciej, i to tak, żeby jej nie zranić. Albowiem nie umiem jeszcze zbyt dobrze z tym żyć. A poza tym, co mogę robić? Nic, pomyślał, nic, nic nie mogę robić. Ale być może, że z czasem i to potrafię robić dobrze.


Tekst pochodzi z numeru specjalnego 662-664/1957 r. (pisownia oryginalna), a możecie Państwo przeczytać go w naszym cyfrowym archiwum.

Czytaj również:

Staruszkowo Staruszkowo
Marzenia o lepszym świecie

Staruszkowo

Marta Mikita

Jeden nie widzi i nie słyszy, drugi ledwie powłóczy nogami, jeszcze innemu nie został w szczęce ani jeden ząb. Całe to mieszkające w Staruszkowie psie towarzystwo wygląda jak weterani jakiejś przegranej wojny. Tutaj znaleźli nie tylko opiekę, lecz także – nie ma wyjścia, musimy użyć tego wielkiego, wzniosłego słowa – miłość.

Każdy, kto zajmował się kiedyś psim seniorem, wie, ile takie kilkunastoletnie, niedołężne, schorowane psisko wymaga czasu, wytrwałości i pieniędzy. To teraz pomnóżmy to przez 46 – bo tyle właśnie psów znajduje się pod opieką pani Krystyny Seemayer, która od ponad pięciu lat w Krzewiu Małym na Dolnym Śląsku prowadzi Stowarzyszenie Staruszkowo – wyjątkowe miejsce na mapie Polski.

Czytaj dalej