Od kilku miesięcy na wieczornym niebie, o ile nie było zachmurzone, pojawiały się dwie jasne „gwiazdy”: jaśniejsza z nich to Jowisz, trochę mniejsza i nie aż tak rzucająca się w oczy – Saturn. Odległość między nimi malała, bo szybszy Jowisz stopniowo doganiał powolniejszego Saturna. 21 grudnia obie planety będą tworzyć ścisłą koniunkcję.
Wydarzy się to dokładnie o godzinie 18.18 czasu uniwersalnego, czyli u nas o 19.18. O tej porze planety będą już pod horyzontem, więc niedostrzegalne, ale kilka godzin wcześniej – zaraz po zachodzie Słońca – całe to zjawisko będzie widoczne na tle wieczornej poświaty. Jowisz znajdzie się minimalnie wyżej od Saturna, a więc słabsza gwiazdka Saturn przylepi się do brzucha tej większej, Jowisza. Oddalone będą o 6 minut kątowych, czyli o szerokość 1 mm na linijce trzymanej w wyciągniętej dłoni. Jeśli ktoś ma słabszy wzrok lub patrzy bez okularów, to obie planety zleją mu się w jedną. Znajdą się one najbliżej siebie od 400 lat. Oby tylko w poniedziałek 21 grudnia wieczorem niebo okazało się bezchmurne. Ale też kilka dni wcześniej i później będzie można podziwiać podobny widok. Przez amatorski teleskop albo lornetkę na statywie zobaczymy także księżyce obu planetarnych gigantów.
Jowisz i Saturn są największymi planetami w Układzie Słonecznym. Jowisz okrąża Słońce w ciągu 11,86 r., trochę krócej niż 12 lat. Saturn potrzebuje na to 29,46 r., czyli niecałych 30 lat. Spotykają się, tworząc koniunkcję, średnio co 19,84 r. – co dla pamięci można zaokrąglić do wygodnej liczby 20 lat. Ten regularny 20-letni cykl zauważono już w starożytności, a rozsławił go perski astrolog i polihistor Abu Maszar (vel Albumasar), który żył w IX w. n.e., a w średniowieczu jego księgi tłumaczono na łacinę. Od niego pochodzą pierwsze próby ujęcia historii świata w ten planetarny rytm.
Kiedy na niebie dzieją się rzadkie zjawiska, sprawdzamy, czy coś podobnie dziwnego wydarzyło się też na Ziemi. Jedna z takich koniunkcji miała miejsce w 7 r. p.n.e. Johannes Kepler – XVII-wieczny twórca teorii ruchu planet – uznał, że wtedy Jowisz i Saturn pozornie dla patrzących połączyły się w „supergwiazdę”, która była Gwiazdą Betlejemską – tą, która poprowadziła magów do stajenki, co upamiętnia święto Trzech Króli.
Cykl 20-letni, siedem lat, Trzej Królowie… Nie można mówić o astronomii, nie wymieniając wciąż jakichś liczb. Nie da się ich uniknąć, a właśnie w liczbach opisujących ruchy planet kryje się najwięcej ciekawostek. Gdy pomnożymy „rok” Jowisza – czas jego obiegu wokół Słońca – przez pięć, wyjdzie w zaokrągleniu 59 lat. Uzyskamy ten sam wynik, jeśli „rok” Saturna pomnożymy przez dwa. Dawniej wydawało się to przypadkiem lub tajemnym boskim zamysłem. Dzisiaj wiemy, że jest to skutek rezonansu orbitalnego: oto poprzez wzajemne grawitacyjne wpływy planety dążą do synchronizacji swoich ruchów. Jowisz i Saturn pozostają w rezonansie 5:2, czyli na pięć okresów Jowisza przypadają dwa obiegi Saturna. Gdyby ich orbity stanowiły regularne koła, a rezonans orbit był ścisły, wtedy obie planety spotykałyby się (tworzyły koniunkcję) co 1/3 sfery, czyli co kąt 120° (bo tyle wynosi 1/3 z pełnego kąta 360°).
Astrologowie lubią wyobrażać sobie, że droga planet na niebie podzielona jest na 12 równych znaków zodiaku. Znaki leżące co 120° mają ten sam żywioł, jeden z czterech. Obecna, grudniowa koniunkcja leży na początku znaku Wodnika, który przypisany jest żywiołowi powietrza. Popatrzmy, jaka w tym jest „tajemna doskonałość” – jest lub byłaby, gdyby planety chciały być trochę regularniejsze. Oto aktualna koniunkcja występuje na początku Wodnika, następna – w roku 2040 – przypadnie na początek tak samo powietrznego znaku Wagi… Na mapie nieba punkty koniunkcji ułożą się w trójkąt o prawie równych kątach. Ponieważ rezonans planet nie jest jednak ścisły, to ten trójkąt się obraca – lecz to można uważać za kolejną regularność. Z tego powodu koniunkcje Jowisza i Saturna wracają na to samo miejsce na tle gwiazd co 960 lat. Prawie tysiąclecie… Był to jeden z najdłuższych cykli nieba, jaki odkryli dawni astronomowie, wtedy jeszcze nieróżniący się od astrologów.
Łatwiej byłoby nam myśleć o świecie i chyba też łatwiej w nim żyć, gdyby zamiast chaosu, jaki faktycznie nas otacza, istniał w nim porządek – jakiś większy i wyższy. Dlatego lubimy okrągłe liczby i świętowanie okrągłych rocznic. Wynikają one z niczego innego jak tylko z tej głęboko w nas wdrukowanej „magicznej” potrzeby porządku. Z tej samej przyczyny lubimy układać historię w równe stulecia. Nawet najwięksi sceptycy i racjonaliści „myślą stuleciami” i referują historię np. XX wieku, chociaż wiadomo, że faktyczna epoka historyczna zaczęła się od wojny światowej w 1914 r. i skończyła w roku 1989 wraz z obaleniem muru berlińskiego. Postawmy sobie pytanie: czy w historii znajdziemy wyraźniej wydzielone epoki, gdy zamiast odliczać lata co sto, skupimy się na cyklach planet?
Obecna koniunkcja Saturna i Jowisza jeszcze się nie dokonała, więc nie wiemy, z jakimi wydarzeniami będzie kojarzona w przyszłości. Poprzednia odbyła się 28 maja 2000 r., jednak tamten rok zbladł w cieniu następnego, 2001, z jego koszmarnymi aktami terroru. Wcześniej Saturn i Jowisz spotykały się w latach 1980 i 1981. Wystąpiła wówczas seria trzech koniunkcji, ponieważ na ruchy tamtych planet nałożył się ruch Ziemi, z której oglądamy kosmos jak z karuzeli. Te lata historia Polski dobrze zapamiętała – a może popamiętała. Miał miejsce karnawał Solidarności, po nim zaś stan wojenny. Poprzednia „wielka koniunkcja” nastąpiła wiosną 1961 r. i zaraz potem Gagarin poleciał w pierwszy lot kosmiczny, a Berlin przegrodzono murem. 20 lat wcześniej, podczas serii trzech koniunkcji w 1940 i 1941, rozszalała się druga wojna światowa.
Może więc coś w tym jest? Jednak oko obserwatora dostrzega dalsze szczegóły. W tamtej „drugowojennej” koniunkcji z lat 1940 i 1941 naprawdę brały udział trzy planety: do Jowisza i Saturna dołączył Uran – a właściwie to Saturn i Jowisz zbliżyły się do powolniejszego Urana. Podczas ataku na WTC w 2001 r. również działała dodatkowa planeta: był nią Pluton, a Saturn ustawił się do niego w opozycji.
W karnawale Solidarności lat 1980–1981 także maczał palce Pluton, mianowicie zaciskała się koniunkcja Saturna z Plutonem. Następna taka sytuacja przyszła w styczniu obecnego 2020 r. i właśnie wtedy jak na gwizdek zaczęła się epidemia koronawirusa w Wuhanie.
W pamiętnych latach 1989–1992, od których zaczęły się „nasze czasy” – czyli demokracja plus Internet – nie było koniunkcji Jowisza i Saturna. Ale była koniunkcja trzech planet o jeszcze większej mocy, bo bardziej odległych i mających dłuższe okresy obiegu: wtedy zeszły się na niebie Saturn, Uran i Neptun.
Nie jest tak, że oto ja teraz na potrzeby napisania tego felietonu odkryłem te wszystkie dziwne zbieżności. To, o czym piszę, jest wierzchołkiem góry lodowej. To zaledwie mały fragment badań, które składają się na całą gałąź wiedzy: astrohistorię. Jej adepci korzystają z intuicji astrologów, lecz starają się nie używać pojęć, na które nie ma dowodów – inaczej niż w „starej” astrologii. Na czele ruchu astrohistorii stoi od lat Richard Tarnas, kalifornijski filozof i historyk idei, urodzony w 1950 r. w znaku Wodnika. Jego nazwisko wskazuje, że po mieczu pochodzi z Polski (czego jest świadomy!) – bo Tarnasowie są spod Skierniewic, Turka i Krasnegostawu.