Bajki o buntowniczkach Bajki o buntowniczkach
Przemyślenia

Bajki o buntowniczkach

Paulina Wilk
Czyta się 4 minuty

Na nocnym stoliku położyłam przyniesione z księgarni Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek. 100 historii niezwykłych kobiet Eleny Favilli i Franceski Cavallo. Autorki nie miały pieniędzy, uruchomiły więc międzynarodową zbiórkę, ich pomysł był hitem na świecie – teraz dotarł do Polski, w tomie są także ilustracje polskich rysowniczek.

Lubię książki dla dzieci. Uważam, że zasługują na poważne traktowanie. Pamiętam takie, które jako dziewczynka kochałam całą sobą i tuliłam do piżamy. Być może dla jakichś dziewczynek opowieść o 100 kobietach stanie się takim skarbem, ale właściwie mam nadzieję, że znajdą coś lepszego. Bo zebrane tu historyjki są, niestety, powierzchowne i naiwne, wbrew elektryzującemu tytułowi nie mogą chyba wydobyć z czytelniczek iskry samodzielności. To uwspółcześnione Kopciuszki, tyle że bez przystojnego księcia. W biogramie carycy Katarzyny ani słowa o jej okrucieństwie (z wyjątkiem uwagi, że wtrąciła męża do więzienia), w biografii Hillary Clinton – najbardziej negatywnie ocenianej kandydatki prezydenckiej w USA, budzącej sondażową niechęć i poważne wątpliwości etyczne – tylko gładkie zdania o tym, jak „postanowiła walczyć o sprawiedliwość”. W historii Jane Austen frazes sprowadzający jej niezależność do tego, że nigdy nie wyszła za mąż – ani słowa o sprzeczności, bo przecież jej fabuły wiążą ideał kobiecego szczęścia z zamążpójściem, a biografowie opisują jej dotkliwą samotność.

I tak dalej – gładko, idealnie, bez rys. Rozumiem zamysł: zamiast opowiadać o zmyślonych księżniczkach, można ubaśniowić życiorysy realnych kobiet: lekkoatletek, polityków, naukowców. Ale co z mówieniem dziewczynkom prawdy?

Ta i podobne książki (Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy Anny Dziewit-Meller czy nowe czasopismo „Kosmos dla Dziewczynek”) trafiają w moment pobudzenia kobiet w życiu publicznym. W Polsce, w USA czy Indiach – dzieją się rzeczy, które zmuszają do działania. Mówi się z emfazą: „czas kobiet” i „siła kobiet”, a ja myślę ze smutkiem i złością, że znów jesteśmy w opresji, przywdziewamy zbroje. Na demonstracji przeciw zaostrzeniu przepisów antyaborcyjnych dostrzegłam staruszkę z transparentem: „Nie wierzę, że wciąż muszę demonstrować w tej sprawie”. I ja mam szansę zestarzeć się, żądając równości i wolności, która od stu lat tylko wydaje się oczywista.

Niejedna mama, wracając z czarnego marszu, myśli pewnie o tym, jak wychować córkę na niezależnie myślącą i decydującą o sobie kobietę. I tu bajka zaczyna się komplikować.

Głowa kobiety z terakoty, II wiek n.e./MET
Głowa kobiety z terakoty, II wiek n.e./MET

Za „opowieściami dla młodych buntowniczek” stoją pewnie najlepsze intencje, ale sprawiają, że obraz świata się wykrzywia, rodzi mit. Mit silnej, zdeterminowanej dziewczynki, która zostaje podziwianą, wpływową kobietą. Ta przemiana następuje w abstrakcji, bez negatywnych bohaterów, przeciwników, trudnych uczuć. A najważniejsze – bez mężczyzn, także ich pomocy. Skąd pomysł, by zmyślać świat będący kobiecym ekstraktem? Skąd ta myśl, że damy radę same? I założenie, że można wytrzeć panów gumką? Założenie tkwi już w samym tytule – opowieści mają być czytane przed snem dziewczynkom. A czy ojcowie nie mogliby czytać ich synom? Czy nie od męskich postaw zaczyna się ta historia? Inna rzecz, że i same kobiety podtrzymują dyskryminację, potrafią sprawować opiekę nad konserwatywnym zestawem reguł lepiej niż niejeden pan domu.

Skąd naprawdę biorą się zbuntowane dziewczynki dążące do spełniania swoich nietuzinkowych marzeń? Może ze złożonych, często krańcowych okoliczności. Albo ze strachu i przeciwności, ze zmęczenia nimi. Raczej nic w ich historiach nie jest bajkowe. Czy więc „małe buntowniczki” nie zasługują na takie opowieści?

Myślę o swoim dorastaniu. Dlaczego nie zostałam sportowcem? Miałam pięć lat i na rowerku Reksio zajęłam trzecie miejsce w osiedlowym wyścigu spod garaży do klubu garnizonowego. Dostałam szmacianą lalę. Powinnam być dumna – inni uczestnicy byli starsi, jechali na rowerach większych – Wigry 4 i Jubilat. Ale zapamiętałam wstyd, ponieważ byłam jedyną dziewczynką, która zdecydowała się ścigać. Czułam, że zrobiłam coś nie tak, jestem nie na swoim miejscu. Z jakich postaw, z czyich słów wzięło się tamto wrażenie?

Dlaczego nie zostałam politykiem? Chciałam być jak amerykańska jestrzębica – Madeleine Albright. Pracowałam w komitetach wyborczych. Zrezygnowałam w dniu, w którym dostałam pierwszą propozycję awansu za seks. To było zaraz po maturze.

Dlaczego nie zostałam piosenkarką? Uwielbiałam Tinę Turner, nie same piosenki – jej biografię, życie spędzone na tytanicznej pracy, wyzwolenie z dyskryminującego Południa USA, ucieczkę od przemocowego męża. Czemu nie trafiłam na zajęcia ze śpiewu? Czy dlatego, że lekcje muzyki prowadziła w szkole surowa, bijąca nas fletem po dłoni nauczycielka?

Może żadna z tych ścieżek nie była dla mnie. A może wszystkie były? Spełniłam inne marzenie, zostałam kimś innym w równie zwykłych okolicznościach. Byłam dzieckiem samotnym, pisałam pamiętniki, bo nie wiedziałam, jak rozmawiać o tym, co czuję. Zatrudniłam się w kolorówce na wakacje, gdy przyjaciółki wyjechały do USA, a ja nie miałam pieniędzy. Bywa, że szczęśliwa, spełniona przyszłość przychodzi niepozornie. Może dlatego bardziej niż 100 kobiecych bohaterek (podobne książki wydawano i dawniej, mam taką z wysyłkowego klubu Świata Książki sprzed 25 lat) inspirowała mnie Lisa z Bullerbyn. Miała dwóch braci, a to znaczyło, że musiała wykształcić odwagę i grubszą skórę. Żeby zostać bohaterką, niezbędne są przeciwności, presja i opór świata. W baśniach te kłopoty znikają w chwili triumfu. W realu – trwają i choć nie ma powodu ich gloryfikować, to przecież one kształtują wspaniałe charaktery. Pozostawmy więc problemom ich należyte miejsce. Gdyby nie zło, życie nie byłoby czasem bajką.
 

Czytaj również:

Marzenia o lepszym świecie

Przyszłość chwilowo odwołana

Paulina Wilk

Nie trzeba otwierać oczu, by poczuć, że zjechał tu cały świat. Przy Knightsbridge w powietrzu wisi ciężki aromat oleju oud, roznoszony przez bliskowschodnich nuworyszy objuczonych torbami z Harrodsa. Między Piccadilly a Soho słodycz duszonej kapusty wyznacza granice chińskiego zgiełku. Wzdłuż Brick Lane idzie się jak pies wiedziony obietnicą gęstego bengalskiego curry.

Już nie wiadomo, kto jest gościem, kto tutejszy. Są jeszcze kieszonki unikające niekontrolowanej penetracji: prywatne kluby i wyelegancone, zawsze ciche uliczki Chelsea, minimalistyczne butiki przy Sloan Square, stołówka w Royal Academy of Arts i programy członkowskie w galeriach sztuki – tam można jeszcze przywdziać arystokratyczne poczucie wyższości nad światem, jak perły.

Czytaj dalej