W bogatym rejestrze uników i niedopowiedzeń, jakim dysponuje każdy szanujący swoją pracę recenzent, znajduje się zwrot: „Gdyby leciało w radiu, tobym nie przełączył”. I choć ostatni raz tego medium słuchałem w czasach, gdy red. Stawiszyński prowadził Niedzielę filozofów, to chętnie rozpocząłbym recenzję nowej płyty Natalii Przybysz od tego właśnie zdania. Formuły, która ma sens choćby dlatego, że piosenki tej wokalistki często fruwały na falach eteru, a bluesowo-rockowy charakter krążka Światło nocne oraz polskojęzyczne teksty (kluczowa sprawa!) z pewnością znów przekonają kilku dyrektorów muzycznych. Jeśli więc tytułowe Światło nocne czy Dzieci malarzy nie wyleją się na nas (tj. na Państwa) z radiowych głośników, to tylko ze względów politycznych.
No tak, po wiadomym wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” nowa płyta Natalii Przybysz mogłaby zawierać 10 instrumentalnych utworów na buzuki i trójkąt, a i tak podzieliłaby publiczność. I może w tym jednym jedynym wypadku działa to na korzyść artystki, bo bez tych wcześniejszych kontrowersji recenzenci nie mieliby teraz za bardzo o czym pisać. No bo tak: słychać, że Przybysz ma w zespole naprawdę bardzo dobrych muzyków. Ma też świetny głos, choć jej maniera może na dłuższą metę irytować. Wystarczy włączyć sobie S.O.S. Przybory i Wasowskiego i posłuchać wersji Natalii Przybysz i Ewy Bem, by zrozumieć, co mam na myśli. Zastanawiałem się nawet, kogo najbardziej przypomina mi wokalistka w tej swojej manierze i na wysokości Mandali wyszło mi, że podśpiewującego Tego Typa Mesa (spostrzeżenie na marginesie: zabawne, że kiedyś angielski rodzimych artystów brzmiał jak polski, a teraz ich polski brzmi trochę jak angielski).
Co do tekstów, które znajdziemy na Świetle nocnym, to zwykle bronią się one raczej jako opowieści, ale już na poziomie poszczególnych wersów i rymów bywa różnie („Obudzić się trudno/Gdy ciemno i brudno/Kolejny dzień w raju/Wśród ludzi na haju/Znużonych ojczyzną/Karmionych łatwizną”). Podobnie jest z kompozycjami. Najlepiej słucha się tych wolniejszych: soulowe Dzieci malarzy mają w sobie coś z nagrań Franka Oceana, proste bluesowe Vardo pozwala Przybysz na wokalny popis, podobnie jest zresztą ze Światem wewnętrznym. Wydawałoby się więc, że te dwie ostatnie piosenki to idealna formuła, na jakiej oparto ten album: proste, powtarzające się, bluesowe i soulowe podkłady, a na pierwszym planie świetnie operująca swoim silnym głosem wokalistka. Niestety, Światło nocne zawiera również kilka rockowych, powiedzmy, postinterpolowych numerów, które broniłyby się na UniSexBlues Nosowskiej – tylko że tamta płyta ukazała się przecież 10 lat temu.
Światło nocne brzmi naprawdę dobrze, Natalia Przybysz ma świetny głos, a jej teksty układają się przynajmniej w jakieś historie. Myślę jednak, że to za mało, by powtórzyć sukces Prądu. Teraz przydałoby się to wszystko jeszcze jakoś zgrabnie spuentować, ale – cholera – o radiu już pisałem…