Bardziej niż muzyka na płycie Mój dom intryguje mnie jej autor. Łukasz Federkiewicz ma niesamowity talent – nic się do niego nie przyczepia. Jeśli miałby zostać bohaterem jakiegoś marvelowskiego blockbustera, najpewniej wystąpiłby w nim jako Teflon-Man. Zresztą, występując pod pseudonimem Kortez, ma on pewną cechę łączącą go z wieloma amerykańskimi superbohaterami. Jest chłopakiem z sąsiedztwa. Normalnie wyglądającym gościem, który chodzi w bluzie, lubi wypić piwko z kolegami, ale wzrusza się przy klasycznej balladzie. Facetem, który nie boi się życia, niejedno widział i kiedy było trzeba, harował na budowie. Lubimy takich bohaterów. Szczerych chłopów, którzy mogą użyć hasztaga #stałempodblokiem, i prostoduszne dziewuchy śpiewające Jenny from the Block. W tym kontekście ciekawi mnie muzyczne wykształcenie Korteza, który jest pianistą i puzonistą. I nawet nie robi z tego tajemnicy. Kto wie, może przez lata stałem nie pod tym blokiem, co trzeba, ale zbyt wielu puzonistów tam nie było.
Nie czepiałbym się, gdyby moje wątpliwości dotyczyły jedynie wizerunku. Zastanawiam się jednak, na czym bazuje ta wielka popularność Korteza. Jego kompozycje są proste – nie porwą wirtuozerią wykonania, bogactwem aranży czy nowatorstwem. Głos Federkiewicza jest miły dla ucha, ale z dykcją mogłoby być lepiej (zdarza mu się np. zjeść sylabę). No i umówmy się, tytanem wokalu też nie jest. Kortez wygrywa więc prawdziwością. Ludzie mu ufają, bo jest szczery i bezpośredni. W takiej sytuacji jakieś ewentualne niedociągnięcia działają tylko na jego korzyść. W końcu jest taki jak my, normalny. I tutaj znowu wracamy do teflonu, bo przecież nie jest tajemnicą, że wokalista sam tych tekstów nie pisze. Owszem, one bazują na jego przeżyciach, historiach, emocjach, ale układają je zawodowcy. Reakcja publiczności? Oczywiście wzruszenie ramion.
I teraz najlepsze. Ostateczny dowód supermocy Korteza. Wiedząc o tym wszystkim, ba, mając świadomość rynkowo-sprzedażowych talentów szefa wytwórni Pawła Jóźwickiego (chodzący materiał na książkę), nie mogę powiedzieć, że słucham Mojego domu bez pewnej przyjemności. Jasne, są tu momenty, kiedy prostota pachnie sztampą (We dwoje), ale z reguły mamy na tym albumie do czynienia z dobrze napisanym pop-rockiem, który w całej swojej emocjonalności jakimś sposobem unika zarówno banału, jak i nieznośnej emfazy. Szukałem jakichś porównań na polskiej scenie i już na wysokości Dobrze, że Cię mam uzmysłowiłem sobie, że jest to piosenka, którą mógłby śpiewać nie Marek Dyjak, ale trójmiejski zespół Kobiety. I naprawdę, zaczynając pisać tę recenzję, nie sądziłem, że zakończę ją takim komplementem. Ten człowiek chyba naprawdę jest z teflonu.