Kwiaty w architekturze Kwiaty w architekturze
i
High Line Park w Nowym Jorku, 2004 r., zdjęcie: Nino Marcutti/Alamy Stock Photo
Przemyślenia

Kwiaty w architekturze

Kinga Zemła
Czyta się 5 minut

Nieużywana już linia kolejowa staje się łąką, motyle i inne zapylacze piją nektar spod płatków wydrukowanych w 3D, a świątynia przybiera kształt kwiatu lotosu. Tajemnicze ogrody coraz częściej podbijają przestrzeń miejską. I dobrze!

Mistrz ogrodów

Być może kwiatów nie traktujemy dostatecznie poważnie, bo roz­tkliwili je nam poeci, nieumyślnie pomniejszając ich rolę do podarków dla rozpieszczonych panien, które na dodatek wzruszają wzgardliwie ramionami – cóż, to przecież bukiet zwykłych róż. Dobrym remedium na przywrócenie rzeczom ich wagi byłoby przyjrzenie się twórczości Pieta Oudolfa, słynnego holenderskiego projektanta ogrodów i szkółek roślinnych. Oudolf znany jest na całym świecie ze swoich bajecznie pięknych, wizualnie niedookreślonych kompozycji. Projektuje zarówno dla klientów indywidualnych, jak i na zlecenie instytucji publicznych, a jego prace – zwłaszcza te miejskie – mają wymiar zdecydowanie więcej niż estetyczny, co widać na przykładzie głośnej rewitalizacji nowojorskiej High Line. Starą trasę kolejową zaaranżowano na przestrzeń publiczną, poprzetykaną zaproponowaną przez Oudolfa prawdziwie miejską łąką.

Znane z przeszłości eleganckie ujarzmianie przyrody, ujmowanie jej w geometryczne ramy, było symbolicznym wyrazem ówczesnego stosunku do świata, w którym to człowiek stawał się miarą wszech­rzeczy. Te przekonania w pewnym stopniu zrewidowała nauka. Zrozumieliśmy, że jesteśmy tylko jednym z gatunków na jednej z miliarda planet w całym wszechświecie. Prace Oudolfa wpisują się we współczes­ną tendencję poszukiwania partnerstwa z naturą, a nie dominacji nad nią. Efektem są aranżacje bardziej spontaniczne, naturalistyczne ­i eksperymentalne.

Scampston Walled Garden, Wielka Brytania, 2004 r.; zdjęcie: Alex Ramsay/Alamy Stock Photo

Scampston Walled Garden, Wielka Brytania, 2004 r.; zdjęcie: Alex Ramsay/Alamy Stock Photo

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Przy postępującej dzisiaj urbanizacji zazielenianie „miejskiej dżungli” staje się koniecznością, nie tylko ze względu na bioróżnorodność czy samopoczucie homo urbanus, lecz także kwestie praktyczne, takie jak odpływ wody deszczowej i zapobieganie powodziom. W dodatku niektóre gatunki roślin mogą pełnić funkcję biofiltrów rozkładających szkodliwe substancje czy pochłaniających kurz. Kształtowania środowiska roślinnego nie powinno się dłużej traktować jako wylewania „zielonego cementu” w miejscach wyznaczonych przez architekta.

Millennium Garden w Pensthorpe Natural Park, Wielka Brytania, 2000 r.; zdjęcie: Steve Foster Photography/Alamy Stock Photo

Millennium Garden w Pensthorpe Natural Park, Wielka Brytania, 2000 r.; zdjęcie: Steve Foster Photography/Alamy Stock Photo

Oudolfa nie sposób nazwać po prostu architektem i inżynierem kraj­obrazu, choć posiada głęboką wiedzę specjalistyczną, która pozwala mu tworzyć mieszaniny gatunków łączone nie tylko z pobudek estetycznych, ale też właśnie funkcjonalno-ekologicznych. Oudolf jest przede wszystkim artystą. Często podkreśla swój emocjonalny stosunek do roślin, które wzruszają go zarówno w trakcie kwitnienia, jak i obumierania. Dobierane przez niego gatunki wieloletnie, wśród których jest wiele bylin i traw, mają tworzyć kompozycje ogrodowe zachwycające przez wszystkie sezony. Podobnie jak na łące, której piękno nie przestaje nas urzekać, gdy kolory wypłowieją, a nad wysokimi trawami zawiśnie zimowa mgła. 


Stokrotka rosła miejska

Od kilku lat pojawiają się zatrważające doniesienia o wymieraniu owadów, w tym tak drogich nam gatunków zapylających. Ma to negatywny wpływ na bioróżnorodność – owadzią i nie tylko, ponieważ insekty stanowią ważne źródło pokarmu dla wielu ptaków, mniejszych ssaków i ryb. To katastrofa także ze względu na fundamentalną dla środowiska rolę, jaką odgrywają – owady zapylają około ¾ wszystkich kwitnących roślin, z których pochodzi blisko 1/3 globalnych zasobów żywności. Błędna jest zatem teoria Kubusia Puchatka, że jedynym powodem, aby być pszczołą, jest ten, żeby robić miód, bo same pszczoły odpowiadają za zapylenie około 80% roślin przez nas spożywanych. Za zły stan bzyczącego sektora odpowiedzialne są pestycydy, zmiany klimatyczne i coraz częstszy brak dostępu do roślin owadopylnych. Z końcem lata coraz trudniej o słodki nektar, więc owady są osłabione i nie zawsze przeżywają zimę.

Kwiat dla motyli, Atelier Boelhouwer, 2018 r.; zdjęcie: Janneke van der Pol

Kwiat dla motyli, Atelier Boelhouwer, 2018 r.; zdjęcie: Janneke van der Pol

Temu problemowi postanowiła stawić czoła holenderska dizajnerka Matilde Boelhouwer, proponując serię sztucznych miejskich kwiatów – stałyby się one alternatywnym źródłem pożywienia dla tzw. wielkiej piątki zapylaczy, do której należą pszczoły, trzmiele, bzygi, motyle i ćmy. Rośliny Boelhouwer składają się z wycinanych laserowo płatków, doczepianych do niewielkich pojemników wydrukowanych w technologii 3D. Zebrana w nich woda deszczowa spływa do miniaturowych zbiorników z cukrem, gdzie substancje łączą się, a następnie są wypompowywane z powrotem już jako pokarm.

Delikatne formy i estetyczna kolorystyka kwiatów nie wynikają z przywiązania Holenderki do tworzenia rzeczy pięknych. Projektantka pracowała nad nimi ze specjalistami od entomologii, a inspirację czerpała z trzech rodzin roślin szczególnie upodobanych przez wielką piątkę: astrowatych, do których zalicza się np. chabry, słoneczniki czy stokrotki – ukochane przez pszczoły i bzygi; bobowatych, takich jak ciecierzyca, fasola czy groch – przysmaki ciem i motyli; i w końcu jasnotowatych, obejmujących np. miętę, melisę, a także opium wszystkich Klakierów – kocimiętkę, istną ucztę dla trzmieli.

Kwiat dla pszczół, Atelier Boelhouwer, 2018 r.; zdjęcie: Janneke van der Pol

Kwiat dla pszczół, Atelier Boelhouwer, 2018 r.; zdjęcie: Janneke van der Pol

Cechy fizjologiczne owadów miały wpływ na rozmiar i kształt pojemników, a sposoby nawigacji i zwyczaje na układ i kolorystykę płatków. Bzygom o króciutkich języczkach Boelhouwer zaprojektowała odpowiednio płytkie naczynia. Aby przyciągnąć uwagę orientujących się za pomocą kolorów pszczół, użyła kontrastowych fioletów i żółci. Motylom – podobnie jak matka natura – zapewniła kwiaty o rozpostartych dolnych płatkach, na których zwykły się opierać, ponieważ potrzebują więcej czasu do zapylenia.

Boelhouwer wierzy w dizajn zaangażowany, wykraczający poza definicję sztuki użytkowej. Według niej rzemiosło artystyczne powinno łączyć się z innymi dziedzinami, by odpowiadać na problemy dzisiejszego świata.


Świątynia Lotosu

Architektura rzadko przyjmuje formę kwiatu, zapewne w obawie przed groteską. Co innego jednak, gdy sam kwiat przybiera kształt kusząco zgeometryzowany – może się wtedy okazać inspiracją dla budynku całkiem minimalistycznego, jak to miało miejsce w przypadku bahaickiego Domu Kultu w Delhi. Świątynia Lotosu została wzniesiona w 1986 r. według projektu irańskiego architekta Fariborza Sahby i jest otwarta dla wyznawców wszystkich religii świata. Twórca sięgnął po uproszczone środki wyrazu, przeciwstawiając się indyjskiej tradycji architektury świątynnej, wyróżniającej się bogatą ornamentacją, mnogością posągów, a nierzadko paletą mocnych kolorów. Blisko 40-metrowy biały kwiat odznacza się prawdziwie świątynną monumentalnością – podkreśloną zarówno przez pokaźne rozmiary, jak i ścisłą symetrię. Kwiat lotosu to zresztą ważny symbol wielu religii Wschodu, często pojawiający się w sztuce regionu.

Potężna budowla wyrasta z podwyższonego podium o gwiaździstym kształcie dziewięciokąta foremnego, górując majestatycznie nad zielonymi ogrodami i przeglądając się w odbiciu wód równomiernie rozłożonych basenów. Trzy rzędy betonowych płatów obłożonych białym marmurem okalają serce świątyni – salę o średnicy 34 m, w której może się zmieścić 2,5 tys. osób. Zewnętrzne płatki odginają się w stronę ogrodów, tworząc dziewięć nisz wejściowych. Wewnętrzne skupiają się dośrodkowo i okrywają niewidoczną z parku kopułę opartą na 54 betonowych żebrach. To właśnie z jej przeszklonej korony, ze szczelin między płatkami sączy się do wnętrza głównej sali delikatne światło tworzące podniosły nastrój w przestrzeni świątynnej, która zgodnie z tradycją bahaicką jest zupełnie pusta. Nie licząc dziewięciu wielkich łuków, na których opiera się konstrukcja megastruktury, nie znajdziemy tu żadnych rzeźb ani obrazów czy nawet podium lub ambony.

Bahaicki Dom Kultu w Delhi, 2014 r.; zdjęcie: Roxanne Shewchuk

Bahaicki Dom Kultu w Delhi, 2014 r.; zdjęcie: Roxanne Shewchuk

Bahaicki Dom Kultu w Delhi jest jednym z najczęściej odwiedzanych obiektów architektonicznych na świecie – do 2014 r. liczba wizytujących wyniosła 100 mln. Tym jednak spośród naszych Czytelników, którym akurat nie po drodze do Indii, proponujemy podobne atrakcje na ziemi ojczystej, np. mniejszy, lecz wciąż intrygujący kościół znany jako Tulipan z Radomia. Piękny!
 

Czytaj również:

Dziecięcy świat Bruno Munariego Dziecięcy świat Bruno Munariego
i
Ilustracje z książki Bruno Munariego "Nella nebbia di Milano", 1968 r.; zdjęcie: kolekcja prywatna, Brescia, Włochy
Edukacja

Dziecięcy świat Bruno Munariego

Aleksandra Kędziorek

To, że prezentujemy na naszych łamach książki artystyczne (Ładne strony), zawdzięczamy m.in. pewnemu włoskiemu artyście. Kochają go i dzieci, i tacy tuzowie intelektu jak Umberto Eco.

„Nigdy nie widziałem tyle śniegu” – tak włoski artysta Bruno Munari zaczyna bajkę o Białym Kapturku. Na kolejnych stronach książki śledzimy losy małej, ubranej na biało dziewczynki, która przez zaspy przedziera się do dawno niewidzianej babci. Z powodu śnieżnej zamieci nic jednak nie widać. Strony są zupełnie białe, a cała opowieść siłą rzeczy rozgrywa się w naszej wyobraźni. W innej książce, Nella nebbia di Milano (Mgły Mediolanu), miasto spowija mleczna mgła. Na stronach z półprzezroczystej kalki zarysowują się sylwety pojazdów, ulicznych latarni i śpieszących w różne strony przechodniów. Przedzierając się kartka po kartce przez zamglone ulice, docieramy w końcu do cyrkowego namiotu. Wchodzimy do środka i wtedy książka wybucha feerią barw.

Czytaj dalej