Debiutancką epkę Wczasów przywiozłem w ubiegłym roku z festiwalu Spring Break. Pamiętam, że wręczył mi ją jeden z muzyków, którego kojarzyłem z zespołu Szezlong. Miałem więc podstawy, by po tej krótkiej płycie spodziewać się zakorzenionego w latach 90. indie rocka. Stało się jednak inaczej. Na 1000 problemów odnalazłem cztery podszyte ironią i eskapizmem popowe piosenki popsute na modłę wczesnego Ariel Pinka. Największą przebojowością odznaczał się otwierający całość slackerski hymn Pegasus (warto nic nie robić), ale i w tym przypadku – za sprawą humorystycznych tekstów i zwariowanego miksu – trudno było ustalić, czy Wczasy to zespół na serio, czy zgrywa po godzinach.
Minął rok i znam odpowiedź.
Debiutanckie Zawody pokazują, że Wczasom ubyło kilka problemów. Z tekstów wciąż wnioskuję, że mają ich więcej niż Jay-Z w 2003 r., ale same utwory zarejestrowano w sposób w pełni profesjonalny, nie pozostawiając wątpliwości co do powagi sytuacji. A sytuacja jest rzeczywiście poważna, bo Bartek Maczaluk i Jakub Żwirełło podejmują na tej płycie kilka istotnych tematów. W rezultacie Zawody to płyta o tych, którym trochę zabrakło do podium, do awansu, do spełnienia społecznych oczekiwań.
Może to trochę paradoksalne, ale Wczasy wypadają najlepiej w utworach o pracy. Dzisiaj jeszcze tańczę i Zawody przypomniały mi o naiwnych XIX- i XX-wiecznych futurystach, którzy zapowiadali, że automatyzacja pozwoli nam na więcej oddechu. Mamy rok 2018 i nie dość, że pracujemy dużo, to jeszcze wielu z nas wykonuje robotę nikomu niepotrzebną. „Całe życie tyrał w hucie, a do huty dokładali” – rapował Kazik, któremu Wczasy niejako wtórują, śpiewając w utworze tytułowym, że „nie każdy może mieć przydatną pracę”. Wspomniane Dzisiaj nie tańczę nie bez przyczyny stało się zaś najpopularniejszą piosenką duetu, bo złość związana ze zbliżającym się poniedziałkowym porankiem to uczucie dość powszechne. Oba te syntezatorowe, trochę postpunkowe utwory są proste zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej, ale naprawdę przekonują.
Wczasom udają się także piosenki o sprawach sercowych. Sprzyja im konwencja synth popu i nowej fali, w której odnaleźć można podobieństwa do całej galerii zespołów od Kapitana Nemo aż po Muchy. Sentymentalne Weź mnie ociera się, co prawda, o pastisz, ale mogący budzić skojarzenia z Ciechowskim refren ratuje sytuację. Smutne disco to klasyczny synth pop, który wygrywa dobrze napisanym, przejmującym tekstem: „Czy pozwolisz się zbliżyć raz jeszcze – podchodzę i szepczę/Ty robisz mi zdjęcie i mówisz, że nie chcesz/Przyszedłem z nadzieją na coś więcej, a teraz tylko cierpię i mam złamane serce”.
Zawody ciągną w dół humorystyczne echa epki sprzed roku. Nabijający się z gwiazd estrady Ryszard to pretekst do rozdania kilku zgranych żartów i wyeksploatowanych opowieści o dworkach budowanych za Zaiksy. Nowy świat to infantylne spojrzenie w zrobotyzowaną przyszłość, która dopomina się o poważniejsze potraktowanie. Może to duże wymaganie, ale Maczaluk i Żwirełło kilkakrotnie pokazują na tej płycie, że stać ich na więcej niż kręcenie beki z twórczości Rynkowskiego. To potrafi pół Internetu.